
Na czym polega zabieg? Najpierw dzięki podglądowi rentgenowskiemu planuje się drogę dojścia do miejsca, w którym dochodzi do ucisku nerwu. Potem przez niewielkie, około półcentymetrowe nacięcie w skórze wprowadza się kolejne narzędzia, umożliwiające dostęp do uciskających struktur.

Zabieg trwa ok. półtorej godziny. Pacjent jest przytomny, a wszystko odbywa się przy znieczuleniu miejscowym. - Dzięki temu możemy współpracować z operowaną osobą - mówi dr Tafelski. - To pozwala na większe bezpieczeństwo, bo gdy zbliżamy się do wrażliwych struktur, np. korzenia nerwowego, pacjent sam nas o tym informuje, sygnalizując ból.

- Nie jest to kwota, która przerastałaby możliwości szpitala - przyznaje Andrzej Przybysz, zastępca dyrektora lecznicy. - Pytanie tylko, jak ta usługa będzie finansowana z Narodowego Funduszu Zdrowia. Nie może być tak, że kupuje się drogi sprzęt, a potem jest on nieużywany. W obecnej sytuacji służby zdrowia trudno przewidzieć, co będzie za pół roku.

Pierwszą osobą w Polsce poddaną nowatorskiemu zabiegowi była Aneta Maciejczak z Lubicza Dolnego, która od sześciu lat cierpiała na rwę kulszową. - Kiedyś ból był napadowy, ale od blisko roku towarzyszył mi bez przerwy - mówi. - Przez cały czas byłam na lekach przeciwbólowych, bez nich nie mogłam funkcjonować. Kilka godzin po operacji czuję się bardzo dobrze, nic mnie nie boli. Trochę obawiałam się zabiegu, ale niepotrzebnie.