Józef Chełmowski zmarł w sobotę w wieku 79 lat. Kto go znał, ten wiedział bardzo dobrze, że był człowiekiem pogodnym, skorym do nawiązywania kontaktów i do rozmowy, chętnie zapraszającym do swojego królestwa w Brusach-Jagliach, gdzie sztuka - jego obrazy i rzeźby - była wszędzie, zajmując każdy wolny skrawek przestrzeni.
Chełmowski oprowadzał gości po swoim czarodziejskim ogrodzie, w którym witały ich ule zdobione przez artystę. Kto trafił na dobry dzień mistrza, mógł zwiedzić każdy zakamarek jego pracowni, w której piętrzyły się zbierane przez lata przedmioty bliskie artyście albo po prostu osobliwe. Takie, które chce się przechować "na pamiątkę".
Chełmowski należał do najświetniejszych artystów ludowych. Malował obrazy na szkle i na płótnie, rzeźbił, konstruował niezwykłe machiny, robił symboliczne kapliczki, szopki bożonarodzeniowe, instrumenty czy zabawki. Rzeźbił świętych i anioły, wielkich tego świata i maluczkich. Dziełem jego życia jest niezwykła "Apokalipsa", płótno o długości 55 m, przedstawiające sceny z Ewangelii św. Jana, dziś w zbiorach muzeum w Bytowie.
Artysta z Brus-Jaglii przez cały czas próbował zrozumieć otaczający go świat, a jego refleksję można znaleźć wszędzie - czy to w formie inskrypcji na obrazach i rzeźbach, czy też w "malowanych" księgach, w których zastanawiał się nad naturą Wszechświata.
Do jego domu w Brusach-Jaglii non stop ciągnęły wycieczki, bo to jednak co innego zobaczyć artystę w jego środowisku naturalnym i posłuchać, co i jak opowiada, niż oglądać jego dzieła w muzeum.
Teraz po Chełmowskim zostanie wielka pustka i szkoda, że nie będzie już można posłuchać go i z nim porozmawiać.
Czytaj e-wydanie »