Wczorajszy "raport" BOR pokazał to, co nawet nierozgarnięty człowiek zobaczył na własne oczy 14 lipca - nieudolność służb. Młody Ukrainiec z tzw. "Słowiańskiej Gwardii" zbliżył się spokojnie do Bronisława Komorowskiego na odległość pół metra, podniósł rękę, po czym zaatakował. Na szczęście tylko jajkiem. Gdyby zamiast tego w dłoni "gwardzisty" była żyletka, znów mogliśmy przeżywać narodową żałobę.
Czytaj: Uwaga na "samotne wilki"
Raport, opracowywany przez BOR dwa tygodnie dowiódł, że ochrona najwyższych dostojników państwa przypomina emerytowanych ochroniarzy w parkingowej budce. Kłóci się to z pierwszymi komentarzami, według których reakcja BOR była "prawidłowa i zrównoważona". Jakby sukcesów było mało, b. szef tej formacji, gen. Marian Janicki, powiedział wówczas, że działania ochrony "były profesjonalne - ani na moment prezydent nie został bez ochrony". To prawda, po uderzeniu jajkiem rzeczywiście był specjalnie chroniony, nawet podano mu nową marynarkę. Tymczasem "gwardzista" powinien zostać obezwładniony najpóźniej w momencie, gdy podnosił rękę. Na szczęście z jajkiem.
Czytaj e-wydanie »