O polubowne załatwienie problemu apelowała Barbara Wiśniewska, szefowa wydziału rolnictwa w sępoleńskim starostwie, ale od pierwszych chwil było wiadomo, że rolnicy mają konkretne argumenty i chcą załatwić sprawę raz a dobrze. Wnioskodawcą spotkania był Andrzej Basiński, który ma pola w Iłowie i Jazdrowie, na terenie nadleśnictwa Lutówko. - Widzę sąsiadów i bardzo się cieszę, że nie jestem sam - mówił Basiński. - Wszyscy mamy ten sam problem.
Basiński przypomniał, że niedawno, kiedy widział daniela, brał córkę na ramiona i mówił: zobacz, tak wygląda daniel. Teraz na jego polu pasie się ich sto sztuk. - Zawsze ustępowałem, ale ta epoka się skończyła - mówił Basiński. - Daniele leżą, żerują, a jak jechałem opryskiwaczem, to się nie chciały ruszyć z pola.
Zwierzęta zostały opryskane, a Basiński zadzwonił i opowiedział o tym w nadleśnictwie, gdzie usłyszał, żeby się nie martwił, bo danielom nic nie będzie. - Gdybym zerwał gałązkę w lesie, dostałbym mandat albo podano by mnie do sądu - podkreślał Basiński. - Ja z pola żyję, a tu świadomie utrzymuje się duże stado danieli kosztem rolników. To nie są hrabiowskie tereny. A poletka zaporowe nadleśnictwa są ogrodzone. To po co je robią?
Rolnik wiele mówił o nieprawidłowym szacowaniu strat. Brakuje protokołów, leśnicy nie przyjeżdżają na czas na wyceny szkód, a protokoły, które są, nie zostały wypełnione odpowiednio. - Co to jest około 6,59 hektara? I co to znaczy, że 15,5 hektara jest uszkodzone, a zniszczeń nie ma? - pytał.
- To wszystko prawda - potwierdziła Aneta Pankau. - U nas szacowanie szkód wygląda podobnie. Dostaliśmy słupy na ogrodzenia, ale żeby coś załatwić, trzeba uruchamiać siły wyższe i dzwonić do Torunia. Pan Zambrzycki po prostu nie chce rozmawiać z rolnikami.
Nadleśniczy Ryszard Zambrzycki wyjaśniał, że w Iłowie stuhektarowe uprawy są położone wśród lasów, a miejsce to jest naturalnym szlakiem migracyjnym zwierząt, które przejdą na pole nawet przez ogrodzenie. - Do tego żyje tam wataha wilków, które sprawiają, że zwierzęta zbijają się w stada - przypominał Zambrzycki.
Sporo też było o pseudoekologach, a także o tym, że w Polsce mało jest myśliwych, których dzieci traktują jak morderców zwierząt. Rolnicy narzekali na zatrudnianych przez leśników stróżów i jak mówili, sami "zapierdzielają" po polach w nocy z petardami hukowymi i trzeba być maratończykiem, żeby nadążyć.
- Zwierzyna to nieodłączny element ekosystemu - mówił Janusz Kaczmarek, szef Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu.
Przyznał też, że wilki powodują zbicie się jej w chmary, a część jeleni przechodzi też z nadleśnictwa Człuchów, gdzie na granicy bywa ich czasem 200. Obiecał też więcej odstrzałów. - Sam jako łowczy szacuję szkody w swoim kole od 15 lat i nigdy nie miałem zatargów z rolnikami. Czasami wracam wieczorem i mam mało czasu, ale wiem, że straty muszę oszacować w terminie - mówił Kaczmarek i potwierdził, że najwięcej skarg jest na nadleśnictwo Lutówko. - Dostaję telefony i listy i będę się osobiście przyglądał, jak to wygląda w Lutówku. Podstawą jest dobrze wypełniony protokół, a szkoda musi być zapłacona. Porządek musi być. A z moimi pracownikami odbędę rozmowy osobiste. Spotkamy się w Toruniu - podsumował Kaczmarek.
Czytaj e-wydanie »