Nie wierzę, że to się dzieje - mówi załamana Agnieszka Szmagaj. Z mężem i pięciorgiem dzieci od lat mieszkają w 18-metrowej kawalerce przy ul. Hetmańskiej w Śródmieściu.
Najstarszy syn chodzi do pierwszej klasy. Najmłodsza córka ma pół roku.- Planowaliśmy, że jej chrzciny wyprawimy już na nowym mieszkaniu, bo przecież tutaj, obok naszej siódemki, nikt się nie zmieści - przyznaje matka.
Fakt. Lokal na parterze w prywatnej kamienicy. Okna od strony ulicy. Przy wszystkich ścianach pokoju stoją tapczany albo szafy. Starsze dzieci śpią we czworo na jednej kanapie. Tylko najmłodsza córka ma swoje łóżeczko. Osobne.
Z tej kawalerki wydzielona jest (tzn. przedzielona meblościanką) nibykuchnia. Łazienka - na wspólnym korytarzu. Szczury po niej czasem biegają.
Pani Agnieszka z mężem i dziećmi żyją z tego, co gmina da. Ostatnio gmina dała mieszkanie. To znaczy: przyznała je rodzinie.
Bydgoszczanie kilka lat czekali na mieszkanie z zasobów miasta. Gdy zaproponowano im trzypokojowe, przy tej samej ulicy, zdecydowali się prawie od razu po tym, jak je obejrzeli.- Ale się cieszę - mówiła pod koniec grudnia bydgoszczanka. - To 64 metry w zadbanej kamienicy. Tylko wprowadzić się i mieszkać. Wreszcie dzieci będą miały normalne warunki. My zresztą też.
Rodzina miała zacząć załatwiać formalności. Między innymi wpłacić kaucję za nowe mieszkanie.
Kobieta te pieniądze zdobyła. W fundacji z Poznania, która pomaga biednym. Szmagajowie myśleli, że w ciągu miesiąca będą po przeprowadzce.Niedawno rodzina dostała wiadomość, że fundacja zgadza się przekazać pieniądze na kaucję - 3 tysiące złotych.
Wczoraj rodzina dostała drugą wiadomość. - Pani wiceprezydent Grażyna Ciemniak, która odpowiada za gminne mieszkania, nie wyraża zgody na to, żebyśmy dostali to mieszkanie - płakała wczoraj bydgoszczanka.
Przeczytaj także: Rodzina z domu bez dachu czeka na święta. I dziękuje ludziom za życzliwość i nadzieję
- Najpierw rzeczywiście wskazaliśmy tej rodzinie mieszkanie przy ulicy Hetmańskiej, jednak właściciel, czyli miasto, ostatecznie nie wyraził zgody na jego zasiedlenie - informuje Magdalena Marszałek, rzeczniczka Administracji Domów Miejskich.
- Ale dlaczego? - dopytują Szmagajowie. - Może w czasie, gdy załatwialiśmy formalności, ktoś to
mieszkanie sobie załatwił?
Administracja wskazuje mieszkania, ale wszystko ratusz trzyma w garści. Urzędnicy z ratusza twierdzą, że powód zmiany zdania jest inny. - Na decyzji zaważył konflikt sąsiedzki - tłumaczy Marta Stachowiak, rzecznik prezydenta miasta. - Wpłynęło do nas pismo od wspólnoty mieszkańców, którzy jednoznacznie opowiedzieli się przeciwko nowym sąsiadom. Aby nie podgrzewać wzajemnych animozji, ADM wskazała rodzinie lokal o tym samym standardzie, ale w innej części miasta.
- Co za absurd! Miasto proponuje nam większe, bo 73-metrowe, a więc i droższe mieszkanie - żali się pani Agnieszka. - Żyjemy tylko z zasiłków, bo mąż ma problemy ze znalezieniem pracy. Każdy grosz się liczy. Różnica w czynszu wynosiłaby około 80 złotych. Poza tym lokalizacja jest gorsza.
Tłumaczenia miasta kobieta też nie rozumie. - O jaki konflikt sąsiedzki chodzi, skoro przecież nie zdążyliśmy tam zamieszkać?Zapowiada, że będzie walczyć o mieszkanie na Hetmańskiej. Dzisiaj wybierze się do urzędu miasta. - Zaproszę panią wiceprezydent do nas. Niech zobaczy, jak mieszkamy - dodaje Agnieszka Szmagaj.
Czytaj e-wydanie »