W poprawczaku w Trzemesznie nie zresocjalizowano Waldemara W. Już po przekroczeniu granicy dorosłości stanął po raz pierwszy przed Sądem Rejonowym w Bydgoszczy. Miał wtedy 18 lat i wpadł po włamaniu do pawilonu "Jacek"przy ulicy Gajowej na Bartodziejach. To zresztą dzielnica, gdzie mieszkał, także kiedy był już znanym gangsterem.
Przeczytaj także: Jak zaczynała się "kariera" bydgoskiego gangstera? Krwawo...
Za włamanie skazano W. na dwa i pół roku więzienia. Kolejny, tym razem wyższy, wyrok zarobił w 1989 roku - cztery lata za napad i posiadanie podrobionych dokumentów.
W latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych W. nie był jeszcze "Księciem". Miał pseudonim "Hiszpan", ale wkrótce go zmienił. W 1992 roku był już otoczony grupą przybocznych, z którymi powoli przejmował interesy w bydgoskim półświatku i wchodził w bandyckie sojusze z gangsterami z innych miast regionu.
"Książę"działał bezwzględnie, egzekwując długi i wymuszając okupy. Jego grupa wyłudzała też towary i kredyty. Informacje o jego wyczynach dotarły już nawet do stolicy, a "Wprost" umieścił go na liście dziesięciu najniebezpieczniejszych przestępców kraju, choć w czasie, kiedy artykuł się ukazał, "Książę"znowu siedział w areszcie. Imimo to nadal rósł w siłę.
Wyszedł i już dwa tygodnie później uczestniczył w słynnym najeździe na hotel "Ciniewski"we Włocławku.
Właściciel popularnej "wikaryjki" nie był świetlaną postacią. Miał znajomości w kręgach przestępczych, sam był podejrzewany o czerpanie korzyści z prostytucji. Na pewno miał zatarg z Janem C., ps. Czyżyk, szefem włocławskiej agencji towarzyskiej "Klub biznesmena" (był jego konkurencją) oraz z "Księciem". Ludzie nasłani przez nich kilka razy próbowali urządzać burdy w hotelu, chcieli ściągać haracz, ale zawsze byli skutecznie pacyfikowani.W końcu "Czyżyk" i "Książę"zebrali większą grupę zbirów i najechali na hotel. Świadkowie mówili później nawet o stu pięćdziesięciu osobach. Ale szef "wikaryjki"był przygotowany, bo wcześniej kupił "cynk" od jednego z żołnierzy "Księcia". Zatrudnił do ochrony grupę uzbrojonych rosyjskojęzycznych najemników.
Relacje świadków podczas późniejszego procesu nie były spójne. Jeden z nich opowiadał, że najpierw bandyci wrzucili granat do jednego z pomieszczeń, a po fasadzie "przejechali" serią z kałasznikowa. Najemnicy odpowiedzieli ogniem, wywiązała się strzelanina, a później, przy zabarykadowanym wejściu do hotelu, walka wręcz. Polała się krew, byli ranni, postrzeleni i pobici. Regularna bitwa trwała ponad godzinę. Wreszcie pojawiła się odsiecz. Policjanci mieli tłumaczyć, że przyjechali tak późno, bo auta gangsterów zablokowały radiowozy. Zatrzymano kilkadziesiąt osób, drugie tyle zbiegło.
Proces trwał i trwał, świadkowie, jak jeden mąż, zasłaniali się niepamięcią, a sprawa w końcu się rozmyła. Zakończyła drobnymi wyrokami, a włocławski sąd wypuścił aresztowanego Waldemara W. na wolność. Prasa później wiązała zamachy na życie gangsterów z Włocławka,Torunia i Bydgoszczy właśnie z najazdem na hotel. Zastrzelony został m.in. Mariusz K., właściciel klubu na Rubinkowie, diler i handlarz samochodowy.
"Książę" też wkrótce wpadł w poważne tarapaty. Zanim do tego doszło zapadł kolejny wyrok - za kierowanie grupą przestępczą wyłudzającą towary od firm z kraju. Miał znów iść do więzienia i zwrócić skradzione 15 firmom pieniądze - razem nieco ponad 80 tysięcy złotych. Przypominamy, że w dru-giej połowie lat 90. była to jeszcze całkiem pokaźna kwota.
"Książę"znów trafił za kraty, odsiedział niewiele, bo wypuszczono go w związku z chorobą żony. Później okazało się, że to przykrywka, a W. wcale chorej żony, przebywającej u swoich rodziców, nie odwiedzał. Nie bywał także w swoim mieszkaniu na Bartodziejach, chociaż widywano go w mieście, gdzie on i jego ludzie odwiedzali lokale rozrywkowe, wyłudzając haracze.
W. wyszedł z więzienia we wrześniu 1996 roku. A miesiąc później zaginął Jarosław L., były szef agencji ochrony "Help". L. został zastrzelony, a jego ciało, z przywiązanymi do nóg ciężarkami, morderca utopił w Zalewie Koronowskim.
Początkowo w śledztwie głównym podejrzanym był właśnie Waldemar W. Pomiędzy nim, a Jarosławem L. miało dojść do konfliktu, bo kiedy W. siedział, L. miał romans z jego żoną. Motywem zbrodni mogła być więc zazdrość. Ale zdaniem "Księcia" nie była, bo jak sam mówił: "Sam nie jestem wierny i nie oczekuję tego od innych". Ale przez jakiś czas podobno bawiło W. przyznawanie się do tak brutalnego zabójstwa. Tłumaczył, że podnosi to jego gangsterski prestiż.
Dalsze losy "Księcia"- już wkrótce.
Czytaj e-wydanie »