Zbrodnia na jaw wyszła przypadkiem pod koniec maja. Wtedy policjanci zatrzymali dwóch torunian: Karola P. i Roberta K. Mężczyźni wpadli, bo policjanci udowodnili im drobne kradzieże. Szybko jednak okazało się, że na sumieniu mają o wiele cięższe przestępstwo: zabójstwo Zygmunta K.
Grób wykopał sam
Zygmunt K. drugiego czerwca 2005r. wyszedł z domu. Nie powiedział nikomu, dokąd idzie. Miał wtedy 43 lata. Zaniepokojona rodzina zaalarmowała w końcu policję, ale mężczyzna i tak był już poszukiwany. Sąd i prokuratura szukały go w związku z licznymi przestępstwami - zarzucały mu uchylanie się od płacenia alimentów, paserstwo, wyłudzenia i udział w kradzieżach samochodów.
Mówiono, że Zygmunt K. ukrywa się we Włoszech albo w Hiszpanii, sąd wydał więc nawet Europejski Nakaz Aresztowania. Bez skutku - poszukiwany torunianin zniknął jak kamień w wodę.
Jak to się stało, że dziewięć lat później dwóch złodziejaszków nagle przyznało się do popełnienia makabrycznej zbrodni? Dla dobra postępowania śledczy nie chcą zdradzać szczegółów. Enigmatycznie wyjaśniają, że światło na sprawę rzuciła drobiazgowa analityczna praca funkcjonariuszy z komisariatu na Podgórzu. Nieoficjalnie mówi się, że mundurowi mogli dostać anonimową informację, która naprowadziła ich na trop.
Gdy tylko zatrzymanym przedstawiono zarzut zabójstwa, obaj przyznali się do winy. Śledczy nadal mają jednak problem, by ustalić, komu przypisać winę, bo podejrzani zwalają winę na siebie nawzajem.
Zobacz także: Napad i zabójstwo w aptece na Tucholskiej? Tak rodzi się legenda
Mimo to dzięki ich zeznaniom udało się odtworzyć przebieg zbrodni. Na początku czerwca 2005 r. mężczyźni pojechali do podtoruńskich Biskupic pod dom Zygmunta K. i wywabili mężczyznę z mieszkania. Karol P. miał wtedy 24 lata, Robert K. - 31. Razem zaatakowali torunianina. - Był kopany, bity pięściami po całym ciele, duszony - mówi Maciej Rybszleger, szef Prokuratury Rejonowej Toruń-Wschód.
Później napastnicy związali go, zamknęli w bagażniku samochodu i pojechali do oddalonego o kilkanaście kilometrów lasu. Nie spieszyli się - po drodze stanęli jeszcze na chwilę w okolicach Lubicza, gdzie mieszkał starszy z nich. Zatrzymali się, żeby zabrać łopatę oraz linę.
- W lesie pokrzywdzony został ponownie pobity, a następnie zmuszony do wykopania sobie grobu - mówi Maciej Rybszleger. - Oprawcy założyli mu pętlę na szyję, drugi koniec liny przywiązali do haka holowniczego przy samochodzie i ciągnęli Zygmunta K. za rozpędzonym samochodem po leśnych duktach. Potem upchnęli jego ciało do wykopanego wcześniej dołu i zasypali.
Więcej w dzisiejszym (1 sierpnia), papierowym wydaniu Gazety Pomorskiej lub w e-wydaniu.
Czytaj e-wydanie »