Starszy pan od wielu tygodni nie mógł jeść. Lekarze nie potrafili zdiagnozować przyczyny, odsyłając od Annasza do Kajfasza. W końcu starszy pan został skierowany do szpitala na badanie organu. W funkcjonowaniu organu nie stwierdzono niczego szczególnego, więc chudy jak wiór, słaniający się na nogach starszy pan został odesłany do domu.
Po co? Tylko po to, żeby lekarka z przychodni z powrotem odesłała starszego pana do szpitala. Ale na inny oddział. Panowie specjaliści od innego organu wreszcie trafili w sedno. Białaczka. To było wczoraj, dziś dowiedziałem się, że starszy pan nie żyje.
Czytaj: Szok, ile Polacy wydają na prywatnych lekarzy. Sprawdź!
Nie, nie mam pretensji o tę śmierć, która była pewnie nie do zatrzymania. Pretensję mam do tego cholernego systemu lecznictwa, który leczy organy, a nie człowieka. We wszystkich arcymądrych procedurach nie przewidziano czasu na rozmowę. Lekarza z pacjentem, lekarza z lekarzem innej specjalności. Rozmowa to czas, a czas to pieniądz. A pieniądze, wiadomo...
Mnie również zdarzyło się trafić w tym roku do szpitala. Słowa nie powiem, było lśniąco, pachnąco i zgodnie z ISO. Na mydle w płynie data przydatności, wokół sezam z przyrządami jednorazowego użytku. Tylko jedna rzecz mnie zdumiała. Pośród tej specjalistycznej maszynerii nikt nie miał czasu ani ochoty posłuchać co mam do powiedzenia o własnym ciele. Byłem nosicielem organu do zbadania i przyczyną przelewu z NFZ.
Tym razem czasu zabrakło dla starszego pana. Panie Andrzeju, mam nadzieję, że jest pan dziś tam, gdzie czasu nikt nie mierzy.
Czytaj e-wydanie »