Cztery miesiące więzienia w zawieszeniu na dwa lata i grzywny - już po raz drugi taki wyrok usłyszeli wczoraj w sądzie Tadeusz P., były proboszcz z toruńskich Bielaw i jego partnerka, nauczycielka Ewa P. Oboje zostali skazani za sfałszowanie w 2009 r. zaświadczenia kurii.
Prokurator żądał znacznie wyższej kary: roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. - Oboje oskarżeni pełnią zawód zaufania publicznego - uzasadniał w piątek na sali rozpraw. - Zarówno od księdza, jak i od nauczycielki społeczeństwo ma prawo oczekiwać wysokich standardów etycznych. Ale te oczekiwania w tym przypadku nie zostały spełnione.
Sędzia jednak zgodził się z obrońcami, którzy podkreślali, że szkodliwość czynu skazanej pary była niska. Dzięki sfałszowanemu dokumentowi próbowali oni dostać kredyt, który ostatecznie został im przyznany na podstawie innych papierów. - Należność spłacana jest regularnie, bank nie poniósł więc szkody - uzasadniał niski wyrok sędzia Maciej Michałowski.
Czytaj: Ksiądz i jego przyjaciółka skazani. Fałszowali dokumenty
Wszystko przez błąd
Piątkowy wyrok zakończył bardzo nietypową rozprawę. Przypomnijmy: para została już wcześniej skazana w marcu 2011 roku. Wyrok był niemal identyczny, z tą różnicą, że wówczas Tadeusz P. i Ewa P. musieli jeszcze opłacić koszty sądowe. Wszystko wskazywało na to, że decyzja uprawomocni się bez przeszkód.
Ale problem pojawił się podczas pisemnego uzasadniania wyroku - w dokumencie przez pomyłkę znalazła się wyższa kara, jakiej i wtedy żądała prokuratura. Sprawa trafiła do sądu apelacyjnego, który nakazał rozpatrzyć ją ponownie. Ale - co znów nietypowe - tylko częściowo. Sędzia uznał bowiem, że wina oskarżonych nie budzi wątpliwości, a poprawić trzeba tylko to, co dotyczy kary.
To jednak okazało się nie takie łatwe, bo na posiedzenie sądu musieli stawić się oboje oskarżeni. I o ile z byłym proboszczem problemu nie było, o tyle Ewa P. konsekwentnie unikała stawienia się na sali rozpraw. W końcu sąd wydał za nią list gończy i na początku września kobieta trafiła do aresztu. W piątek do sądu została doprowadzona w kajdankach.
Mimo iż kwestia winy nie miała być rozstrzygana, były proboszcz chciał po raz kolejny składać wyjaśnienia. A w nich ponownie obciążył swoich przełożonych. - Kuria o wszystkim wiedziała - mówił. - Ksiądz kanclerz chce moim kosztem coś ukryć. Ten proces przypomina inkwizycję, ale jest jeszcze bardziej perfidny.
Kuria kazała?
Przypomnijmy: dokument, który sfałszowali oskarżeni, to zaświadczenie z kurii o dochodach księdza. Sąd ustalił, że były proboszcz sfałszował pieczątkę, preparując ją z dwóch innych, a Ewa P. wypisała kwit. Duchowny przyznał się do tego w prokuraturze, ale na sali sądowej zeznania zmienił. Tłumaczył, że do kłamstwa przed prokuratorem zmusił go kanclerz kurii. W piątek powtórzył tę tezę. - Przebywałem wtedy w zamkniętym gospodarstwie rolnym, rodzaju kościelnego więzienia - mówił. - Obiecano mi, że wyjdę stamtąd, gdy przyznam się do winy.
Sąd pierwszej instancji uznał jednak, że takie tłumaczenie nie wytrzymuje starcia z zeznaniami świadków i opinią biegłego grafologa. Duchowny i jego partnerka zostali skazani.
Obecnie były proboszcz jest suspensowany - to rodzaj kościelnego zawieszenia w obowiązkach. Mieszka razem ze swoją partnerką Ewą P. i ich wspólną córką.
Czytaj e-wydanie »