- To nieprawda! Pracuję, przez trzydzieści lat dbałam o swoje mieszkanie, remontowałam je, odnawiałam, płaciłam wszystko w terminie, nie mam długów. Oczekuję tylko, żeby potraktowano mnie jak człowieka, jak partnera do rozmowy. A nie jak zło konieczne, które trzeba gdzieś upchnąć.
To nie jest widzimisię
Chodzi o mieszkania zastępcze, jakie zaproponowało pogorzelcom miasto. Pani Barbara określa swoje mianem kurnika. - Przybudówka w podwórzu, jeden pokój z kuchnią - wyjaśnia. - Mam córkę studentkę, która musi się uczyć i półtoraroczną wnuczkę, która leczy się na serce. Jak my się tam pomieścimy?
Na razie torunianka mieszka u drugiej córki, śpi na podłodze. Innej lokatorce miasto zaoferowało lokal na trzecim piętrze. - Moja mama ma problem z wejściem nawet na parter, jak ma dostać się na trzecie piętro? - pyta jej córka. - Do tego mieszkanie ma piec, mama sama sobie ma do niego węgiel wnosić? Przecież ona nie da rady tego zrobić.
Przeczytaj również: Dawid i Agata z Torunia prawdopodobnie chcieli schować się przed ogniem. Nie udało im się - oboje zginęli [zdjęcia]
Pani Elżbieta straciła w pożarze znaczną część dobytku. Akurat robiła przemeblowanie i na strychu (który się spalił) miała większość mebli, dziecięce wózki, nowe łóżeczko dla córki i mnóstwo ubrań, które właśnie suszyły się po praniu. - Widziałam jedno mieszkanie, ładne, ale dwupokojowe, w tym jeden pokój przechodni - opowiada. - Jak się tam pomieszczę z sześcioosobową rodziną? Kolejne było lepsze: też dwa pokoje, ale nieco większe, zmieścilibyśmy się. Ale było niezwykle zawilgocone, a mój syn ma problemy z nerkami i płucami, musi mieć sucho w mieszkaniu. To naprawdę nie jest moje widzimisię, chodzi o zdrowie mojego dziecka!
Co na to miasto? - Każdej z rodzin poszkodowanych w pożarze został wskazany lokal zamienny - mówi Aleksandra Iżycka, rzeczniczka prasowa prezydenta miasta. - Niektóre rodziny chętnie je przyjmują. Pracownicy Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej cały czas pokazują lokale i uzgadniają ewentualne zamiany. Jesteśmy w stanie wskazać mieszkania tylko w ramach naszych zasobów dostępnych od zaraz. W ciągu paru dni udało nam się wskazać mieszkania dla wszystkich pogorzelców i to naprawdę należy docenić. Najważniejsze jest to, że nikt nie został bez pomocy miasta i bez dachu nad głową.
Pomoc? Tak, od 8 do 15
Mieszkańcy mają jednak żal do urzędników. - Na ul. Chłopickiego miasto nie przeprowadziło generalnego remontu co najmniej od 1997 roku, wtedy się tam wprowadziłam - mówi pani Elżbieta. Pisaliśmy skargi, ale bez skutku. A teraz nam mówią, że budynek był w dobrym stanie. To bzdura.
Zarzutów jest więcej. - Przez cały weekend nie mogliśmy wejść do naszych mieszkań, bo urzędnicy pracują tylko od poniedziałku do piątku - denerwuje się pani Marlena. Ale nikt nie pomyślał, że my też wtedy pracujemy! Sobota była piękna, można było wynieść swoje rzeczy - ale nie. Bo ZGM nie pracuje. A pierwsze kradzieże już były - ochrona robi co może, ale nie upilnuje wszystkiego.
Czytaj także: Po pożarze przy Chłopickiego. Urzędnikom zabrakło zwykłego, ludzkiego zrozumienia
Lokatorzy proszą również o pomieszczenie, w którym mogliby złożyć swoje meble. Podkreślają, że w budynku przy Chłopickiego one się zniszczą, a do mieszkań zastępczych się nie zmieszczą ze względu na mniejszy metraż.
- Administrator budynku będzie do dyspozycji mieszkańców w sobotę i niedzielę od 8 do 16 - zapewnia Aleksandra Iżycka. - Każda z rodzin otrzymała lokal zamienny, do niego będzie mogła przenieść swój dobytek. Na razie nikt nie zgłaszał potrzeby magazynowania rzeczy. Jeśli zajdzie taka konieczność, będziemy to rozważać.
Gruntowny remont zniszczonego w pożarze budynku może potrwać od kilku miesięcy do roku. Na razie trwa zabezpieczanie dachu.
Czytaj e-wydanie »