Być może marszałek Piotr Całbecki chciał dobrze dla teatru - aby błyszczał na polskiej scenie teatralnej, aby się o nim więcej mówiło dzięki gwiazdom, które tu pracują i dzięki spektaklom, które wraz z aktorami odwiedzają inne kraje, tak jak to jest w przypadku np. Teatru Polskiego we Wrocławiu, który z "Wycinką" jeździ po całym świecie. Krystian Lupa wrocławski teatr rozsławił dzięki odwadze i talentowi, ale zanim to się stało długo przebijał się przez świadomość tych, którzy "lepiej znają się na teatrze".
W przypadku Horzycy gwałtowne ruchy prowadzące do zmian przysporzyły póki co kłopotów. Po pierwsze atmosfera w teatrze siadła, a aktorzy o niczym innym nie mówią tak wiele, jak o swoim poczuciu krzywdy i niezrozumienia.
Po drugie pan marszałek stracił zaufanie ludzi kultury. Unieważnił konkurs, do którego sam dążył i do dziś nie reaguje na prośby aktorów, aby się z nimi spotkać i porozmawiać. Uciszyć niepokój i domysły, wytłumaczyć, o co mu tak naprawdę chodzi, i jakimi drogami zamierza do tego dojść.
Aktorzy zamiast skupiać się na przygotowywaniu przedstawień, rozpolitykowali się nadmiernie, ślą pisma, jednoczą się z innymi teatrami, które udzielają im wsparcia.
Czytaj także: Zespół Teatru Horzycy: Nie boimy się zmian. Bronimy autonomii teatru publicznego i prawa
To wyczerpuje i nie służy pracy nad rolą, zarówno samego aktora, jak i teatru w życiu społecznym. Aktorzy tracą twórczy zapał, który zastępują frustracją, a sfrustrowany aktor to zły aktor. Apatyczny, bo myśli co dalej w polityce wobec teatru, zamiast grać. Ktoś taki nie zagra roli, którą można się chwalić. Ktoś taki walczy o przetrwanie.
Z mieszania polityki z teatrem jeszcze nic dobrego nie wyniknęło. I polityka i teatr muszą później długo leczyć kaca.
Czytaj e-wydanie »