
Kamil Kaczmarek (z lewej) i Artur Eichenlaub zwołali wcześniej swoją konferencję i mówili o obawach związanych z akcją
(fot. Maria Eichler)
W piątek (4 września) na godz. 12.00 zaprosił dziennikarzy na spotkanie doraźnej komisji ds. referendum o straży miejskiej przewodniczący tego ciała Edward Gabryś. Wcześniej z mediami chcieli się spotkać inicjatorzy likwidacji Straży Miejskiej - Artur Eichenlaub i Kamil Kaczmarek. - Jesteśmy w szoku - mieliśmy dziś normalnie pracować w komisji, a słyszymy, że jest gotowe podsumowanie, że sprawa jest już przesądzona, że brakuje podpisów - dziwili się. - To jakaś Białoruś - skwitował Eichenlaub.
Potem iskrzyło już na posiedzeniu w sali obrad. Edward Gabryś przedstawił informację wydziału spraw obywatelskich, który wstępnie sprawdzał prawidłowość dokumentacji - list i podpisów i wyszło na to, że aż 1145 podpisów na listach o zwołanie referendum ma wady - występują błędy w nazwiskach czy numerze PESEL. Na tym nie koniec - część podpisów jest zdublowana lub występuje więcej razy, inne budzą wątpliwości. Także całe karty.
Na czym rzecz polega, wyjaśniał dyrektor generalny urzędu Robert Wajlonis, który stwierdził, że część kart ma adnotacje świadczące o tym, że podpisujący wcale nie opowiadają się za referendum. To wywołało gwałtowną ripostę Kamila Kaczmarka, cały czas upominanego przez Gabrysia, że ma mówić ...krótko. - Na kartach, dla pełnej transparentności była treść pytań i niektórzy zakreślali sobie odpowiedzi, ale to nie powinno interesować urzędników - mówił Kaczmarek. - Tylko pola związane z podpisem.
- Jak to jest, że na pierwszym posiedzeniu komisji nikt nie zakwestionował kart ze względów formalnych - dociekał Eichenlaub.
- To skandal - oburzył się Wajlonis. - Sugestia, że moi urzędnicy fałszowali dokumenty!
Po emocjonalnej dyskusji i trzeźwych namowach Antoniego Szlangi, Mariusza Brunki i Marka Bony, by się zabrać do roboty, wszyscy doszli do wniosku, że nie ma innego wyjścia, tylko sprawdzać kartę po karcie...
Trochę to może potrwać.