Polski Cukier Toruń - Stelmet Zielona Góra 84:74 (14:18, 23:21, 22:18, 25:17)
POLSKI CUKIER: Mbodj 21, 10 zb., Weaver 14 (1), Trotter 11, 14 as., Diduszko 5, Sulima 2 oraz Wiśniewski 12 (1), Skifić 12 (2), Perka 7 (1), Śnieg 0, Sanduł 0.
STELMET: Kelati 25 (6), Dragicević 9, 4 as., Koszarek 8 (1), Zamojski 1, Moore 2 oraz Florence 12 (2), 4 as., Gruszecki 9 (1), Mokros 5 (1), Hrycaniuk 3, Matczak 0.
Po dwóch dotkliwych porażkach w Zielonej Górze Polski Cukier wracał do Torunia i w swojej hali szukał ostatniej już chyba szansy na odwrócenie losów finałowej rywalizacji. Koszykarze jak jeden mąż powtarzali: u siebie będziemy innym zespołem.
Do obrony od początku meczu trudno było mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Podwajany Dragicević pod koszem nie miał chwili wytchnienia, kapitalnymi blokami popisali się Mbodj i Sulima. Przy 8:3 trener Artur Gronek już musiał prosić o przerwę.
Goście znowu sięgnęli po swoją najmocniejszą broń w tej serii - rzuty z dystansu (w 1. połowie trafili połowę z 10 prób). Po trafieniach Thomasa Kelatiego i Przemysława Zamojskiego był remis, a torunianie wiedzieli już, że nie można sobie pozwolić na chwilę słabości w ataku, bo od razu była odpowiedź.
Pod koniec kwarty Stelmet ukazał swoją kolejną przewagę: długą ławkę. Po licznych zmianach w obu zespołach goście objęli pierwszy raz prowadzenie. Na początku 2. kwarty Wiśniewski dwa razy nie trafił spod kosza w kontrze, dwa razy zebrał piłkę i trafił za 3. Pod jak wielką grał presją niech świadczy gest: wzniósł ręce i oczy ku niebu. Potem przełamał się już na dobre i do przerwy miał na koncie 9 pkt.
To była nerwowa koszykówka, gospodarze imponowali walecznością i determinacją pod własnym koszem, ale brakowało spokoju i pudłowali w najprostszych sytuacjach. To jednak dzięki obronie udało się Stelmet zatrzymać i znowu objąć prowadzenie. Receptą na nieskuteczność okazał się Jure Skifić, który dał bardzo dobrą zmianę, a przede wszystkim zaczął zagrażać gościom z dystansu.
Byłoby świetnie, gdyby nie niesamowity Kalati (13 pkt i 4/4 z gry w 1. połowie). Co torunianie wypracowali sobie 4-5 punktów przewagi, to doświadczony obrońca trafiał perfekcyjnie z dystansu i uciszał trybuny.
Mbodj świetnie zaczął mecz i świetnie zaczął 2. połowę. Trafił dwa razy, za drugim razem z faulem (42:39). Niestety, w walce o kolejną zbiórkę ofensywną popełnił 3 faul i musiał wejść Sanduł. Ukrainiec faulował szybko po raz 4 i Polski Cukier grał już bez środkowego.
Gospodarze przewagę trwonił na własne życzenie, popełniając proste straty. W kilku sytuacjach bardzo kontrowersyjne decyzje na korzyść Stelmetu podejmowali sędziowie, co tylko potęgowało nerwy w drużynie.
TAKIEJ ATMOSFERY W ARENIE TORUŃ JESZCZE NIE BYŁO. POSZUKAJCIE SIĘ NA ZDJĘCIACH!
Kolejne faule i wolne, a przede wszystkim ogromne doświadczenie dały Stelmetowi przewagę (47:53). Wydawało się, że w trzecim meczu finału trzecia kwarta okaże się przeszkodą nie do przejścia dla torunian.
Nie tym razem. Po przerwie Polski Cukier odpowiedział serią 10:0 (57:53). Torunianie sami jednak - zamiast iść za ciosem - rzucali rywalom koło ratunkowe, bo Weaver po nieudanej akcji faulował niesportowo rywala. Celny wolny, "trójka" Mokrosa i remis.
Ostatnia kwarta to już cios za cios. Znowu z dystansu bezwzględni byli Florence i Kelati. Ten ostatni za chwilę trafił 3 wolne, gdy po niecelnym rzucie faulował go Wiśniewski, a w kolejnej akcji znowu przymierzył za 3 (67:71 w 34. minucie).
Wydawało się, że Stelmet przejmuje ten mecz, ale jak wtedy zagrał Polski Cukier! To była fantastyczna defensywa, w ciągu 2 minut torunianie zdobyli 12 punktów, nie tracąc żadnego. Kluczowy moment to 36. minuta: Trotter zablokował pędzącego w kontrze Koszarka, w odpowiedzi Mbodj trafił z faulem. To wtedy Polski Cukier objął prowadzenie (72:71). Potem już nie mogło ich zatrzymać, ostatni fragment meczu gospodarze wygrali 17:3! Cichym bohaterem był Aleksander Perka, który w kluczowym momencie trafił "trójkę" z rogu.