Wybory prezydenckie zdecydowanie przyćmiły parlamentarne. Największym wzięciem cieszą się sondaże poparcia kandydatów na prezydenta, w sprawie prezydentury odbywa się najwięcej dyskusji, tu kłębią się emocje. Preferencje partyjne zeszły zupełnie na drugi plan. A przecież wybory parlamentarne są w naszym systemie ustrojowym o wiele ważniejsze, gdyż władzę - i to wielką - posiada rząd. Nawet wówczas gdy jest mniejszościowy, gdy nie ma parlamentarnego poparcia. To rząd będzie decydował o kształcie polityki gospodarczej, o systemie podatkowym, o jakości administracji. Prezydent może czasem zastosować weto, czasem odesłać ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, może sięgać po taki instrument rządzenia jak słowo czy orędzie wygłaszane przed Sejmem, ale uprawnienia ma ograniczone.
Warto więc przypomnieć, że przed wyborami prezydenckimi odbędą się parlamentarne, w których sytuacja może być niezwykle ciekawa. Po kilkunastu miesiącach przewodzenia w sondażach Platforma Obywatelska została zepchnięta na drugie miejsce po Prawie i Sprawiedliwości. Nie jest też przesądzone, że te dwa ugrupowania będą mogły rządzić samodzielnie. Być może będą musiały szukać kogoś, kto uzupełni koalicję albo tworzyć rząd mniejszościowy za przyzwoleniem jakiegoś ugrupowania formalnie opozycyjnego. Może się więc zdarzyć, że premierem wcale nie będzie Jan Rokita, który już do tej myśli bardzo się przyzwyczaił, ale Jarosław Kaczyński. Gdyby tak jeszcze wybory prezydenckie wygrał jego brat Lech, mielibyśmy na czele państwa braci bliźniaków, a więc sytuację która by nas zdecydowanie w świecie wyróżniała i która być może samym Polakom wydawałaby się nieco nienormalna.
Bez względu jednak na to, kto zostanie premierem, trzeba będzie stworzyć rząd i jego program. Im bliżej wyborów tym zadanie wydaje się trudniejsze. Wprawdzie eksponowanie różnić między partiami jest w kampanii wyborczej sprawą normalną i nie ma się co dziwić, że PO prezentuje inny program, a PiS inny, ale widać, że różnice są nie tylko taktyczno-kampanijne. Niedawno Jan Rokita powiedział, że PO nie wejdzie do rządu, o ile nie wpisze on do swojego programu podatku liniowego. PiS odpowiada, że w żadnym wypadku liniowego nie zaakceptuje. Spór o podatek liniowy można uznać za symboliczny, bowiem w gospodarce różnice między partiami pojawiają się na każdym kroku - w finansowaniu i organizacji służby zdrowia, prywatyzacji, podejściu do świadczeń socjalnych, do ubezpieczeń społecznych.
Trzeba będzie bardzo dużo dobrej woli, by między tymi różnicami coś sensownego ułożyć. Być może stąd wzięła się wyjątkowo nietypowa propozycja PO, by rozmowy koalicyjne toczyły się przy otwartej kurtynie, na oczach publiczności. Jest to zgodne z niezmiennie głoszonym przez Platformę postulatem pełnej jawności w życiu publicznym. Byłby to też zapewne sposób na wzajemne hamowanie kłótni i zbyt wielkich apetytów na stanowiska. Być może taki spektakl byłby nawet ciekawy, gdyby nie to, że transmisje z obrad komisji śledczych uśpiły publiczność i oglądanie politycznej kuchni staje się coraz mniej ciekawe. W krojeniu wspólnego programu nie potrzeba więc zbytniej jawności, niech politycy coś uzgodnią w gabinetach zanim wyjdą z programem do obywateli. Barier na drodze przyszłej koalicji jest tyle, że nie trzeba dodawać jeszcze jednej czyli jawności, która sprzyja demagogii i schlebianiu publiczności. Publiczność lubi nie tylko schody kuchenne, lubi też niespodzianki, a po wyborach taką niespodzianką może być tylko dobry rząd z rozsądnym programem.
1+1= 3
Janina Paradowska, "Polityka"