Był piątek 5 września 2014 roku, tuż przed godziną 14. Nagle w siemiatyckiej straży pożarnej i policji rozdzwoniły się telefony alarmowe. Oficerowie dyżurni otrzymali zgłoszenia o palącym się samochodzie na trasie Radziwiłówka - Mielnik.
Według policyjnych ustaleń, 33-letni mieszkaniec powiatu puławskiego prawdopodobnie stracił panowanie nad renault clio, wpadł do przydrożnego rowu i uderzył w drzewo. Zaraz potem samochód stanął w płomieniach. Jako pierwsi na miejsce przyjechali strażacy ochotnicy z Mielnika oraz Moszczony Królewskiej. Po chwili dotarli zawodowcy z oddalonych o ponad 15 kilometrów Siemiatycz.
- Po ugaszeniu samochodu okazało się, że mężczyźnie nie udało się wydostać i spłonął w jego wnętrzu - relacjonował nam podkom. Grzegorz Gilar, ówczesny oficer prasowy siemiatyckiej policji.
Jedną z prawdopodobnych przyczyn tak gwałtownego pożaru mogło być uszkodzenie instalacji LPG.
- Impet uderzenia był na tyle silny, że prawdopodobnie doprowadził do rozszczelnienia zainstalowanej w clio instalacji gazowej - mówiła nam wtedy podkom. Justyna Aćman, była już pracowniczka zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
Za dwie godziny miał wziąć ślub
Tego dnia 33-letni Mariusz miał się ożenić. Pochodził z Kurowa na Lubelszczyźnie. Jego narzeczona była z Mielnika (powiat siemiatycki). Wszystko było przygotowane. Ślub w cerkwi na Grabarce miał się rozpocząć o godzinie 16. Później wszyscy mieli jechać na wesele do Folwarku Księżnej Anny w Anusinie.
- Pół godziny przed ślubem ktoś przyjechał i powiedział, że Mariusz nie żyje - opowiadał nam jeden z zaproszonych gości.
Wieść zaczęła się roznosić wśród oczekujących na ślub. Kwiaty, które przywieźli, zostawili w cerkwi.
Śmierć Mariusza bardzo przeżyła jego narzeczona. Kobieta otrzymała pomoc psychologa. Jednak tragiczne wydarzenie mocno się na niej odbiło. Po pewnym czasie zachorowała na nowotwór i zmarła.
Tego lata najbliżsi obchodzili pierwszą rocznicę jej śmierci.
Zobacz:
Najgroźniejsze wypadki z udziałem ciągników w woj. podlaskim...
