Program 500 plus jest realizowany od kwietnia 2016 r., a od 1 lipca 2019 r. świadczenie to przysługuje na wszystkie dzieci do 18. roku życia. Wysokość uzyskiwanych dochodów przez rodziców lub opiekunów nie ma znaczenia. W tym czasie wsparcie objęło w sumie 6,5 mln dzieci, a do rodzin trafiło łącznie 134,4 mld zł. Wielu jednak uważa, że 500 plus powinni dostawać tylko naprawdę potrzebujący, a nie wszyscy. Rząd zastanawia się za to nad podniesieniem tego zasiłku.
Dr Patryk Wawrzyński, politolog z UMK w Toruniu uważa, że państwo opiekuńcze, którego budowę obiecuje PiS, ma tendencję do przekształcenia się w państwo ciągłego nadzoru, szczególnie gdy u władzy jest partia z zapędami autorytarnymi. System musi więc przypominać obywatelowi, że jest zależny od państwa i jego administracji, dlatego potrzebny jest rytuał aplikowania o świadczenie.
- Dzięki temu tworzona jest relacja podporządkowania urzędnikom, która obca jest klasycznym modelom państwa opiekuńczego – mówi dr Wawrzyński. - To swego rodzaju mechanizm wychowywania obywatela do wdzięczności rządzącym, bo coroczne odnawianie 500 plus rodzi poczucie, że ktoś mógłby to świadczenie polskim rodzinom odebrać. I na tej obawie kapitał polityczny próbuje generować Zjednoczona Prawica.
Waloryzacja lub podniesienie 500 Plus do 700 Plus?
Nie zaskakuje dyskusja o podniesieniu 500 plus o kolejne dwieście złotych na dziecko. Już samo pojawienie się tego świadczenia wywołało efekt inflacyjny, który odczuli przede wszystkim rodzice, a przy obecnej sytuacji ekonomicznej z miesiąca na miesiąc ta kwota oznacza coraz mniej. Jeśli policzymy, ile 500 plus znaczyło wobec najniższej płacy w 2016 r., a ile warte jest dzisiaj, to bardzo łatwo dostrzec, że znacznie straciło na znaczeniu jako wsparcie najbiedniejszych rodzin. Jeśli przestaniemy patrzeć na ten program jako działanie na rzecz poprawy sytuacji demograficznej, a zaczniemy traktować wyłącznie jako element państwa opiekuńczego, to pytanie nie powinno brzmieć, czy należy podnieść 500 plus, ale czy 700 plus to wystarczająca zmiana.
Dr Tomasz Markiewka, filozof z UMK w Toruniu i publicysta „Krytyki politycznej” jest przekonany, że podwyżka 500 plus jest uzasadniona ze względu na inflację i być może powinna być na stałe powiązana ze wskaźnikami inflacji. - Tak jak płaca minimalna powinna być powiązana na stałe ze średnią płacą (to znaczy, powinna wynosić np. 60 proc. średniej płacy, obliczanej co roku) – tłumaczy dr Markiewka. - To ma dwie zalety: po pierwsze są jasne, z góry wiadome reguły podnoszenia tych kwot, po drugie wysokość kwot jest niezależna od tego, co akurat sądzą albo chcą ugrać wyborczo politycy.
Dr Tomasz Marcysiak, socjolog z WSB w Bydgoszczy przypomina, że wszystko się dziś dewaluuje i traci na wartości. Nie tylko pieniądze, ale i obietnice. - Problem w tym, że jak ktoś rządzi bardzo długo, to w pewnym momencie kończą się pomysły i jedynym rozwiązaniem jest dorzucić jeszcze trochę pieniędzy do socjalnego koszyka elektoratu – mówi dr Marcysiak. - Mogłoby się wydawać, że nie można nieustannie straszyć opozycją czy innym „wrogiem ojczyzny” i obiecywać złote góry, a jednak. Nie jest istotne, czy to 500 plus, 700 plus czy 1000 plus. Ważne, że przynajmniej część narodu utrwali sobie w świadomości, że obiecali i dali, choć nieważne, z czyjej kieszeni, po przecież nie z własnej. Polska w porównaniu z wieloma innymi krajami europejskimi cieszy się z relatywnie niskiego wskaźnika bezrobocia, ale to tylko pozory, bo przy okazji mamy jeden z najniższych wskaźników aktywności zawodowej ludzi w wieku produkcyjnym. Oznacza to, że zarabiamy, ale nie pracujemy, bo niby po co, jak nie trzeba się ustawiać w kolejce do urzędu pracy czy nie daj boże znowu czegoś uczyć, tylko złożyć wniosek o kolejne świadczenie socjalne. A jak system zacznie się już tak chwiać, że nikt tego nie powstrzyma, to wyciągnie się Tuska i wskaże się wszystkim palcem, czyja to wina. To pokazuje jak na dłoni prymitywne i naiwne mechanizmy władzy, ale przy okazji bezsilność opozycji, która nie potrafi się temu przeciwstawić. A może to po prostu mechanizm tak skuteczny i uniwersalny, że nie chodzi o to, by go zmienić, ale by jedynie zastąpić zarządzających nim kierowników na „teraz my”.
