Dzisiaj, niczem orzeł bielik, musnę swym skrzydłem byłego prezydenta Wałęsę, bezrobotnych, wędkę i rybę.
Jakoś mi się tak wszystko kojarzy, może to kwestia zaskoczenia? Spróbuję wyjaśnić.
Nie zaskoczył mnie więc ani trochę Lech Wałęsa, który dwa dni temu zapowiedział, że raz jeszcze będzie chciał zostać prezydentem. "Jakby wyszło, to może jeszcze uda się coś zrobić dla Polski" - ostrzegł, a mnie włosy stanęły dęba. Strach zmalał, gdy trochę dalej przeczytałem: "Nie liczę na zwycięstwo, bo mam za dużo wrogów", lecz pozostała nastrojowa refleksja, iż Napoleonowi starczyło raz przegrać, aby mieć dosyć, a naszego byłego prezydenta nawet podwójne Waterloo nie zniechęciło. Jakoś dziwnie jestem przekonany, że i trzecie go nie złamie. Ale to tak na marginesie. Z czasów jego prezydentury zapamiętałem sławne powiedzenie o wędce i rybie. Sens był taki: nie skarżcie się na swój los, my wam stworzymy warunki, żebyście mogli go zmienić, na więcej państwa nie stać, reszta zależy tylko od was. Rzecz utkwiła mi w pamięci, bo była bardzo rozsądna. Obowiązkiem rządzących jest dać szansę rządzonym: fabrykując mądre przepisy umożliwiające odnalezienie swojego miejsca w nowej rzeczywistości, pomagając tym, którzy sami chcą sobie pomóc, a nie bezczynnie czekać na to, co kapnie z państwowego stołu.
Upłynął tydzień od festiwalu demonstracji w kwestii pracy, bezrobocia i w ogóle - lepszego życia. "Chcemy pracy", "Chleba i pracy" powypisywali ludzie na transparentach. I poszły pochody ulicami miast, których (to jeszcze nie najgorszy wskaźnik) co dziesiąty mieszkaniec jest bez pracy i zasiłku, na garnuszku pomocy społecznej. I to też mnie zupełnie nie zaskoczyło, bo bezradny człowiek wychodzi na ulicę, musi jakoś wykrzyczeć swój gniew, strach, nadzieję że nie wszystko stracone.
Zaskoczenie było dopiero przede mną: kilka dni później dowiedziałem się, że: w Szczecinie zrezygnowała połowa z 2,5 tysiąca rachmistrzów spisowych, we Wrocławiu - co trzeci, w Łodzi już po pierwszym dniu szkoleń dla nich przewidzianych podziękował co piąty, w Bydgoszczy - 250 z 1700 itd, itp i jak tak dalej pójdzie, to nikt w nasze drzwi nie załomocze, żeby nas spisać.
Od morza po Tatry powody są podobne: miesiąc, nawet więcej pracy (a jeszcze przedtem szkolenia i szkolenia), za wcale nie tak duże pieniądze: 700-1000 złotych na rękę. W dodatku płatne dopiero w lipcu, a ja do swojego rejonu musiałbym dojeżdżać codziennie tramwajem, to kosztuje, co najmniej sześćdziesiąt rodzin trzeba będzie spisać, testy takie trudne, i w ogóle...
To już mnie zaskoczyło, bo jeszcze pamiętam zawijane kolejki kandydatów na spisowców, listy do redakcji (Kowalski jest na liście, a mu się nie należy...), publiczne protesty, że tu i tam brano na rachmistrzów swoich znajomych i znajomych królika. I pomyślałem o tych, którym się odechciało: dostaliście wędkę i nawet nie poszliście z nią nad wodę, bo nie chciało się wam wyjść z domu, wasza sprawa. Tylko nie narzekajcie, że świeże ryby widzicie tylko na sklepowej wystawie.
A już w każdym razie nie piszcie o tym na transparentach.
Bajka o wędce i rybce
Jan Raszeja