https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bez zbrodni bardzo źle się czuję

Irena Matuszkiewicz: - Umiem słuchać, lubię obserwować życie. Mam wrażenie, że ludzie łatwo się przede mną otwierają. Wykorzystuję potem to, co usłyszałam - od bliskich, przyjaciół, znajomych, sąsiadów, a  czasem nawet zupełnie obcych ludzi.
Irena Matuszkiewicz: - Umiem słuchać, lubię obserwować życie. Mam wrażenie, że ludzie łatwo się przede mną otwierają. Wykorzystuję potem to, co usłyszałam - od bliskich, przyjaciół, znajomych, sąsiadów, a czasem nawet zupełnie obcych ludzi. Fot. Wojciech Albrudziński
Krucha, drobna, delikatna. Na szyi sznur czarnych pereł. W pierwszej swojej książce uśmierciła trzynastu bohaterów. - Ależ to nie ja ich uśmierciłam! - protestuje.

Wydane do tej pory książki włocławskiej pisarki Ireny Matuszkiewicz

Wydane do tej pory książki włocławskiej pisarki Ireny Matuszkiewicz

"Agencja złamanych serc" Prószyński i S-ka 2002
"Gry nie tylko miłosne" Prószyński i S-ka 2002
"Dziewczyny do wynajęcia" Prószyński i S-ka 2003
"Salonowe życie" Prószyński i S-ka 2004
"Seryjny narzeczony" W.A.B 2006
"Przeklęte, zaklęte" Prószyński i Ska 2007
"Nie zabijać pająków" W.A.B 2007

Za chwilę przyznaje z uśmiechem: - Sama nie wiem, jak to się stało...
Choroba. Operacja. Jeszcze na trochę wróciła do dziennikarstwa, ale gdy jej macierzysta redakcja we Włocławku rozpadła się, została bez pomysłu na życie, z niewielką rentą i przeświadczeniem, że nie znosi stanu zawieszenia w próżni.

Próbowała różnych zajęć. - Kiedyś, gdy pracowałam w redakcji i coś mnie zdenerwowało zarzekałam się, że wolałabym majtki szyć, niż być dziennikarką - mówi Irena Matuszkiewicz. - No i przyszedł w życiu taki okres, że szyłam. Nie majtki, ale szyłam. To nie było takie złe zajęcie, tylko strasznie mnie nudziło... Po kilku jeszcze innych nieudanych próbach szukania satysfakcjonującej, jako tako popłatnej i nie nudnej pracy podjęła damską decyzję - wróciła do pisania.

Kloszard z pociągu
Wcześniej zdarzało jej się pisać, nie zawodowo, do szuflady. Z pierwszą książką, której nadała tytuł "Odlot Ptaka Piwnicznego" trafiła do Wydawnictwa Prószyński i S-ka. Tam usłyszała, że na sto maszynopisów przyjmują jeden. I przyjęli. Właśnie jej. Siedziała w niej ta historyjka. Zaczęło się od tego, ze jadąc z mężem na wczasy do Wisły spotkała w pociągu bardzo ciekawego człowieka. Wyglądał jak kloszard, takie najbiedniejsze ze stworzeń. Okazało się, że mówi piękną polszczyzną, wtrąca łacińskie sentencje. - To był pierwowzór Ptaka Piwnicznego - przyznaje.
Żałuje do dziś, że tytułu nie udało się uratować, choć bardzo się wszystkim spodobał. W wydawnictwie uznano, że "Agencja złamanych serc" lepiej się przyjmie i nikomu nie będzie się kojarzyć... z ornitologią.

Powieści kobiece nie robiły takiej furory na rynku wydawniczym, jak dziś. Tym bardziej cieszy ją fakt, że "Agencja..." dobrze się sprzedała. Dużo jak na debiut, ale czasem zastanawia się, czy gdyby książce towarzyszył większy rozgłos medialny, sukces nie byłby bardziej wymierny? Kolejne książki, za namową wydawcy, powstawały niemal z roku na rok. - Pomysłów mi nigdy nie brakowało, ale historie "zbieram" od ludzi - mówi Irena Matuszkiewicz, zdradzając tajniki pisarskiego warsztatu. - Umiem słuchać, lubię obserwować życie. Mam wrażenie, że ludzie łatwo się przede mną otwierają. Wykorzystuję potem to, co usłyszałam - od bliskich, przyjaciół, znajomych, sąsiadów, a czasem nawet zupełnie obcych ludzi. Zapisuję na fiszkach wątki, dialogi, jakieś "złote myśli", śmieszne powiedzonka i sytuacje, a potem wplatam w akcję - mówi pisarka.

- O tak, przy mamie zawsze trzeba uważać, co się mówi - przyznaje ze śmiechem Anna Narewska, jej młodsza córka. - Gdy kiedyś wychodziliśmy z mężem na bal prosiła mnie, żebym zapamiętała nie tylko to, jakie suknie będą miały panie, ale i o czym rozmawiają... Oczywiście mama nie wykorzystuje takich relacji dosłownie, wychwytuje raczej pewne zdarzenia, pewne cechy, jakieś niuanse. Gdy ktoś mnie pyta, jak to jest mieć mamę pisarkę, odpowiadam więc, że i ciekawie, i niebezpiecznie. Nigdy nie wiadomo, czy coś z naszego życia nie znajdzie się w kolejnej powieści.

Anna (inżynier geodeta, mama mówi o niej: wrażliwa dusza), jest pierwszą czytelniczką powieści, robi też pierwszą korektę. - Potrzebny jest ktoś taki z dystansem, bo mama bardzo żyje swoją fabułą, postaciami, zdarzeniami.

Przypadkowe spotkania
- To prawda, gdy piszę, pochłania mnie świat, który stwarzam. Mój mąż czasami prosił: Wyjdź już z tej książki! To oznaczało, że powinnam wrócić do rzeczywistości - mówi pani Irena.

Irena Matuszkiewicz lubi historie prawdziwe. - Ale nigdy nie wykorzystałabym czyjejś prywatności. Wysłucham czyichś zwierzeń i wiem, że nawet jeśli jest to historia, o jakiej świat nie słyszał, nie napiszę o tym nawet słowa.
Inaczej było w przypadku "Przeklęte zaklęte" jednej z dwóch najnowszych książek, wydanych w tym roku. "Przeklęte..." narodziły się z przypadkowego spotkania.
- Choć pochodzę z okolic Tomaszowa, jestem raczej "tworem miejskim" - mówi Irena Matuszkiewicz. - Moje wspomnienia z dzieciństwa zamykały się w stwierdzeniu, że rżysko kłuje i już. Nic w tym nie było sentymentalnego. Tymczasem właśnie podczas takiej podróży wraz z mężem, w lubelskie, w moje rodzinne strony, spotkałam kobietę, która opowiedziała mi swoje życie. Tak narodziła się postać Marcjanny. Żeby ją lepiej zrozumieć, musiałam się tej wsi nauczyć.

To doświadczenie okazało się bezcenne podczas pisania. Powstała książka, która - jak zastrzega pisarka - nie jest jej sagą rodzinną. Opowiada o losach kilku kobiet i o tym, jak dalece przekleństwo, rzucone przez Cygankę, wpływa na ich życie. Pięć kobiet, cztery pokolenia i klątwa, która nie przestaje działać, mimo iż kobietom przyszło żyć w innych czasach, warunkach i miejscach...

- Jej powieści są świetnie skomponowane, poddane pewnej dyscypilnie - mówi dr Lucyna Żbikowska, adiunkt Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu w Rzeszowie. - Czytałam wszystkie książki Ireny Matuszkiewicz, ale szczególnie cenię sobie właśnie "Przeklęte, zaklęte". Autorka, która podjęła ryzykowny krok ku powieści realistycznej udowodniła, że jest to poczytny gatunek. Świetnie kreuje bohaterów, prowadzi piękne dialogi, indywidualizujące postaci. Zachwyciła mnie także kulturą języka, swoistym humorem, jego finezyjnością. Równie dobre recenzje zyskał kryminał "Nie zabijać pająków".

- Bardzo lubię kryminały, namiętnie czytam Agathę Christie - mówi Irena Matuszkiewicz. - Pisząc wręcz źle się czuję bez zbrodni - przyznaje. W jej wcześniejszych książkach nie brakowało odniesień do rzeczywistości, w której żyje. Włocławek, Toruń, Ciechocinek - to miejscowści, w których toczyła się akcja powieści. I tym razem podwójna zbrodnia wydarzyła się gdzieś blisko nas. Jak blisko? Tego autorka nie chce zdradzić, choć podpowiada, że to powieść z kluczem.

Trup nie ściele się gęsto
Agnieszka Wolny-Hamkało, recenzując ją dla "Polityki", zwróciła uwagę, że czytając mamy wrażenie poruszania się po planie polskiego familijnego serialu. Dzielnicowy Maczek to brat bliźniak sympatycznego, ale mało rozgarniętego strachajły z "Rodziny zastępczej". Obserwujemy znany z seriali rozkwit drobnej przedsiębiorczości, tęsknotę związaną z emigracją członka rodziny, miłość kalekiej dziewczynki. Przyznaje też, że sam kryminał jest bezbłędnie uknuty. Tym razem trup, jak przystało na wielbicielkę Agathy Christie, nie ściele się już gęsto.

Bohaterowie książki, żyjąc pod jednym dachem, drżą pod terrorem małżeństwa Pająkowskich, fanatyków praworządności, ślących donosy do policji, podsłuchujących i nagrywających sąsiadów, zamęczających otoczenie rygorystyczną interpretacją przepisów. Wszystko im przeszkadza - piesek na trawniku, gołąb na parapecie, szafa, wystawiona na korytarz. Któż z nas nie zetknął się kiedyś w życiu z sąsiadem, będącym utrapieniem i postrachem?

Pisarka dopiero w pół drogi
Irena Matuszkiewicz nie chce zdradzić, gdzie szukać klucza do odczytania tej powieści, ale przyznaje, że materiał do opisania tej historii miała "z pierwszej ręki". Woli mówić o kolejnych planach, o kolejnej powieści. Może będzie to coś w klimacie "Diabeł ubiera się u Prady"? Na razie żyje najnowszym zobowiązaniem - ostatnio dołączyła do zespołu autorów słuchowiska w I Programie Polskiego Radia pt. "Motel w pół drogi".

Cieszy ją, że portal "ByćKobietą.pl" objął patronat medialny nad powieścią. Sama jednak dodaje skromnie:
- Wystarczy mi to, że być może kogoś moje książki rozbawią, zdystansują do świata, dodadzą mu otuchy i wiary.

Renata Kudeł
[email protected]

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska