Pan Lepper skombinował Samoobronie taki statut, że jej członkowie teraz nawet spać nie będą mogli pójść bez jego zgody na piśmie. Nie wspominając nawet o śmielszych przedsięwzięciach. Wszystkie pozostałe organy partii mogą mu - w porywach! - herbatę robić albo drzwi samochodu otwierać - tyle ich szczęścia oraz kompetencji. "Będę rządził bezwzględnie, będę rządził, jak chcę i nikt mi nie będzie niczego dyktować" - powiedział guru uciskanych. Z powodów czysto egoistycznych (przecież nie jestem członkiem Samoobrony) obchodzi mnie to tyle co zeszłoroczny śnieg, to już jest zmartwienie samoobrońców, którym w tym miejscu składam nieszczere wyrazy współczucia: chcieliście, to macie.
A jednak nie mogę wstać, wyjść i zostawić Leppera bez nadzoru. Bo on chce (sam to wyznał "Wyborczej") rządzić całą Polską. Tak się składa, że jestem malutkim, tycim, kawałkiem tego kraju. I nie życzę sobie, żeby ten pan mną rządził.
Już zrobił z Samoobrony swój folwark, z którym robi co mu w duszy gra, wcale się nie wstydząc swojego umiłowania dyktatury, przeciwnie mając to za powód do sławy i chwały. Mam w genach nieuleczalną niechęć do facetów, którzy wszystko wiedzą najlepiej, mających na wszystko radę i poradę, powiadających, że potrafią uporać się z każdym problemem, nie umiejących ani chcących słuchać innych i robiących swoje wbrew wszystkim i wszystkiemu. A dokładnie taki jest ten nasz rodzimy miłośnik swojej dyktatury, którą chce przetestować na nas. Ja się na królika doświadczalnego nie nadaję, a i mój kraj już dość zaliczył eksperymentów w wykonaniu takich, co to chcieli mu zrobić na siłę dobrze.
Jasne, przeżył sporo - potop szwedzki i sowiecki, zabory, okupacje, reformacje, różne diabła warte akcje. Przetrwałby więc i Leppera na Urzędzie Rady Ministrów, Hojarską w roli prokuratora generalnego, tego posła co razem z Wodzem okupował ministerstwo rolnictwa, a zostałby pewnie szefem spraw wewnętrznych i policji, jakiegoś restauratora jako speca od gospodarki i jeszcze kilka innych niezwykle zabawnych postaci w bardzo poważnych instytucjach. Niedużo czasu trzeba, aby bliższa i dalsza okolica przekonały się, że wszystkie recepty Leppera na światełko w tunelu są tyle warte co letni rozkład jazdy kolei Warszawsko-Wiedeńskiej z 1910 roku. Tyle że publiczność - także ta dziś widząca w nim objawienie, nadzieję i męża opatrznościowego - przekonałaby się o tym na własnej, już ciężko doświadczonej, skórze. Nie byłoby to lekkie, łatwe i przyjemne przeżycie, choć w pełni zasłużone, bo łatwowierność, naiwność i analfabetyzm polityczny nie są okolicznościami łagodzącymi. Tyle że - przy okazji - lepperowski raj na ziemi stałby się niezawinionym udziałem moim i myślących podobnie jak ja.
Więc ten dzwon bije i nam. Na trwogę bije.
Cała nadzieja w tym, że jeszcze nas trochę jest. I jak zrobimy blokadę, to Jędrek nie przejdzie.
Bije nam dzwon
Jan Raszeja