Ponad dwa lata rządów lidera Platformy podporządkowano nadziejom prezesa Rady Ministrów na fotel prezydencki przy Krakowskim Przedmieściu. Wynikło z tego mnóstwo błędnych, czasami kuriozalnych decyzji, jak np. ta o pracach nad projektem ustawy nad prezydenckim systemem rządów w Polsce. I wczoraj dumny premier oznajmił narodowi, że "nie chce uczestniczyć w wyścigu, w którym wygraną jest pałac i zaszczyt", on chce " uczestniczyć w batalii, której celem jest cywilizacyjny postęp".
Cieszę się z tego, że premier zrezygnował z marzeń o wytwornej, wygodnej, mało odpowiedzialnej pracy głowy państwa. To naprawdę świetna fucha. Więc zostało jeszcze trochę czasu, by Donald Tusk nadrobił stracone lata, które poświęcał swej przyszłej prezydenturze. Do tego z Platformy najlepiej nadaje się chyba Radosław Sikorski albo Bronisław Komorowski.
Swego kandydata PO będzie musiało przemyśleć mądrze i prześwietlić ze wszystkich stron. W przeciwnym razie ogromnie wzrosną szanse reelekcji Lecha Kaczyńskiego. I znów dumna z Polski będzie tylko Gruzja. A i to nie do końca.