https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chłopak z huty dostał paszport

Sławomir Shuty: - Jak patrzę na życie innych ludzi, to wydaje mi się, że moje eksperymenty są zabawą w piaskownicy
Sławomir Shuty: - Jak patrzę na życie innych ludzi, to wydaje mi się, że moje eksperymenty są zabawą w piaskownicy Fot. Łukasz Wudarski
Rozmowa ze Sławomirem Shutym, pisarzem, laureatem "Paszportu Polityki"

- Jak się do pana właściwie zwracać? Panie "Z huty" czy "Szuty"?

- Obie formy są odpowiednie. Żadna mi nie przeszkadza, ale ten pseudonim Shuty pojawił się dlatego właśnie, że jestem chłopakiem z huty, z Nowej Huty w Krakowie.

- Ciężko panu było w tym blokowisku w Nowej Hucie?
- Byłem bity, poniżany, lżony przez wszystkich.

- Żartuje pan?
- Trochę tak. Mieszkałem w nowej części Nowej Huty, to zwyczajne blokowiska. Udzieliło mi się oczywiście doświadczenie blokowiska, ale myślę, że jest to doświadczenie wspólne wszystkich Polaków, którym przyszło wychowywać się w blokowisku. W Toruniu przecież też są bloki. Życie tam jest podobne.

- Z konsumpcyjnym nastawieniem?
- Gdy byłem mały, trudno było mówić o konsumpcji, bo w sklepach niczego nie było. Z dzieciństwa mam pozytywne wspomnienia. Żadnej patologii.

- To skąd pomysł wobec tego na książkę "Zwał", która jest manifestem piętnującym konsumpcję, zdobywanie coraz to więcej dóbr?
- Nie przesadzałbym z tym konsumpcjonizmem. Trochę media mnie tak określiły, nadały metkę.

- Nie o tym pan chciał napisać?

- Nie lubię po prostu słowa konsumpcja, bo wszyscy konsumujemy, musimy to przecież robić. Myślę, że media okrzyknęły moją książkę antykonsumpcyjną po tym, jak zrobiłem performance w jednym z supermarketów, gdzie biczowałem się parówkami za konsumpcyjne grzechy Polaków. Później napisałem "Zwał", po tym, jak rzuciłem pracę w banku. Chciałem oddać stan społeczeństwa: bezrobocie, frustrację.

- Miał pan dość pracy w korporacji?
- Zdecydowanie tak. W moim banku było trochę tak jak w mojej książce - wyżywająca się na innych, zakompleksiona kierowniczka, która utrudniała życie innym.

- Dlatego wpadł pan w szał, chciał pan dokopać kierowniczce i napisał pan "Zwał"?
- Nie chciałem jej dokopać, ale przyznaję, że ta książka zrodziła się z gniewu. Skończyłem ekonomię i poszedłem do pracy w banku, w której czułem się potwornie stłamszony.

- Co pana najbardziej denerwowało?
- To, że ktoś wymuszał na pracownikach takie działania, których sam w swoim życiu nie praktykował. A ja nie potrafiłem znaleźć w sobie psychicznej siły, aby powiedzieć przełożonej, że jej polecenia są idiotyczne. Bałem się stracić pracę.

- Nie pomyślał pan, że lepiej poszukać sobie lepszej pracy?
- Nie, bo wtedy myślałem: a, popracuję jeszcze rok, aby dostać bezrobocie, jakiś kwitek, zasiłek...

- Ale przecież to pan ciągle powtarzał w wywiadach, że człowiek powinien robić to, co lubi, bo inaczej staje się przegrany.
- Nadal tak uważam, ale są różne drogi osiągania tego celu. To nie jest łatwe. Nie zawsze od razu możemy robić to, co chcemy, jednak powinniśmy do tego dążyć. Zawsze chciałem pisać, potrzeba pisania wynikała u mnie z tego, że więcej wchłaniałem w siebie z obserwacji i trawiłem niż mówiłem do ludzi.

- Krytycy określili "Zwał" dziełem wulgarnym, szalonym, lewackim, chropowatym, ale potrzebnym dla oczyszczenia społecznego. Podoba się panu ta ocena?
- Lewakiem nie jestem, ale potrafię odczuwać nastroje ludzi wokół. Dlatego powstała ta książka.

- "Paszport Polityki" dostał pan m.in. za literacki słuch. Jak się taki słuch kształtuje?

- Podsłuchuję ludzi i w prostej rzeczywistości znajduję mnóstwo konstrukcji stylistycznych. To też wzięło się z domu. Mój ojciec wśród wielu dziwnych słów stosuje np. słowo "mrańczyć", które mnie na początku dziwiło.

- Co to znaczy?
- Że ktoś marudzi, nie mrańcz znaczy - nie marudź. Takich słów w języku polskim istnieje bardzo dużo.

- W pana nowej książce "Ruchy" bardzo dobrze to widać - potrafi pan łączyć język nowoczesny z gwarą w taki sposób, że rozumiemy, o czym pan pisze.
- Specjalnie szukałem takich językowych specjałów w najdalszych zakątkach Polski. Pomyślałem, że bardzo dobrze byłoby napisać taki zbiór historyjek w trochę bajkowej formie o ludziach używających języka, który przed nami, nieznającymi go, otwiera zupełnie nowe horyzonty.

- I wyszedł panu taki eksperyment, przy którym czytelnik śmieje się z łamańców językowych.
- Tacy jesteśmy. Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę.

- Ale mam też wrażenie, że w "Ruchach", np. w historyjce: "Kilka opowieści o tegowaniu" z tymi kobietami, które pan spotkał coś jest, mówiąc pana językiem, nie tego.
- Bo takie też spotykałem kobiety, głównie w knajpach. Miały pusto w głowie.

- A dlaczego z pisania dosłownego, szalonego, przeszedł pan do pisania legendy?
- Bo zaczęło mnie ciągnać do natury, do ludowości, w której jest ukryty rodzaj prawdy, której człowiek z miasta nigdy przecież nie zapomniał.

- Ale żyje pan w mieście, nie ucieka na wieś.
- To nie zmienia faktu, że dla odmienności można poszukać ukojenia w bajkach, poeksperymentować.

- Pana całe życie jest eksperymentem, bo łatwiej powiedzieć, czego pan w życiu nie robił, niż robił. Pisze pan, maluje, jest performerem, fotografikiem, filmowcem. Dlaczego aż tyle rzeczy na raz pan robi?
- Czasem, jak patrzę na życie innych ludzi, to wydaje mi się, że moje eksperymenty są zabawą w piaskownicy. Teraz głównie piszę, bo potrzebuję się na tym skoncentrować.

- Ile godzin dziennie?

- Nie potrafię, jak inni koledzy pisarze, siedzieć do upadłego przez kilka miesięcy i wreszcie powiedzieć - skończyłem. Piszę po kilka godzin dziennie, czasem trzy, cztery, kilka dni nie piszę. Potrzebuję mieć jakieś natchnienie, nie mogę się zmusić do pisania.

- Ale w końcu pan robi to, co pan lubi?
- Tak, choć zdaje mi się czasem, że najważniejsze jest stąpanie po drodze, a nie dojście do celu. Gdy piszę, coś tworzę, mam poczucie spełniania się, gdy już coś powstanie, nie interesuje mnie tak bardzo produkt końcowy. Najważniejszy jest moment dążenia do celu. Pierwszą książkę wydałem, odbijając egzemplarze na ksero, to miało wielki urok. Pracowałem fizycznie i wieczorami pisałem, dla relaksu.

- A da się żyć z pisania?
- Nie za bardzo się da z samego pisania książek. Nagroda, którą dostałem, pomogła mi bardzo, bo później coraz łatwiej mi było wydawać książki.

- To po co panu było studiować ekonomię?
- Bo wtedy wielu młodych ludzi myślało, że jest to gwarancją zdobycia pracy. Mojemu bratu się udało - robi karierę w ekonomii. Ja się nie odnalazłem. Piszę, bo to sposób na pewnego rodzaju autyzm. Muszę wyrzucać z siebie to, co przesadnie gromadzę - nadmiar emocji, stanów, dźwięków, słów.

Wybrane dla Ciebie

Od czerwca te długi są anulowane! 7 sytuacji, w których dochodzi do przedawnienia

Od czerwca te długi są anulowane! 7 sytuacji, w których dochodzi do przedawnienia

Zwrot podatku dla emerytów. Tyle trafi na ich konto za Trzynastkę i Czternastkę

Zwrot podatku dla emerytów. Tyle trafi na ich konto za Trzynastkę i Czternastkę

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska