Ta książka rodziła się w bólach przez wiele lat. Miała być wydana przed pięcioma laty, ale albo nie było sponsora, albo oficyny. Wreszcie ujrzała światło dzienne i można czytać, co o początku II wojny światowej w Chojnicach mają do powiedzenia Marcin Wałdoch, który właśnie doktoryzuje się na Uniwersytecie Gdańskim i Andrzej Lorbiecki - historyk amator, dla którego tropienie wydarzeń sprzed lat stało się życiową pasją.
Ich wspólne dzieło "Chojnice 1939" wydała "Bellona" w dość dużym nakładzie, bo 10 tys. egzemplarzy. I nie jest to książka naukowa, ale popularnonaukowa, do której może sięgnąć każdy miłośnik lokalnej historii. Promocja wydawnictwa - przy dość wysokiej frekwencji - odbyła się w Centrum Edukacyjno-Wdrożeniowym, a prowadził ją Krzysztof Szulczyk.
Czy trudno jest napisać książkę we dwóch? - Kłóciliśmy się i to dość często - śmieje się Marcin Wałdoch. - Mnie denerwował anarchizm metodologiczny Andrzeja, a on złościł się na moją niepunktualność.
Ale napisali i wydali. A co ich do tego skłoniło? - Nie ma zbyt wiele opracowań, które w sposób całościowe opisywałyby te wydarzenia - mówi Wałdoch. - Chojnice nie są zbyt obecne w literaturze dotyczącej II wojny światowej. Chcieliśmy wypełnić tę lukę.
To właśnie Marcin Wałdoch wykonał gros pracy związanej z kwerendą w archiwach, bo - jak śmieje się Lorbiecki - on, taki szaraczek, nie miał do nich wstępu. Wałdoch wertował dokumenty i w Centralnym Archiwum Państwowym, i w archiwach straży granicznej, i w IPN, i w Instytucie Polskim w Londynie.
Prowadzący spotkanie wypytywał autorów o rozmaite kwestie i o smaczki, jakie znalazły się w ich dziele. W końcu jednak oddał głos uczestnikom spotkania.
A ci chcieli wiedzieć m.in., czy będzie kontynuacja i czy da się ustalić na pewno, że II wojna światowa rozpoczęła się jednak w Chojnicach, a nie na Westerplatte. Jerzy Kłodziński na kanwie dyskusji o bohaterach tamtych dni, zapytał, czy doczekamy się, że to ich nazwiska będą zdobić tabliczki na rondach.
Potem długa kolejka ustawiła się po autograf, a obaj autorzy chętnie wpisywali dedykacje i chyba byli zadowoleni z takiego zainteresowania ich książką.