- To było na ul. Młyńskiej - twierdzi nasz rozmówca. - I uważam, że jest to niedopuszczalne, żeby działy się takie rzeczy. Widziałem na własne oczy. Jak starosta chce się reklamować, to niech robi to, jeżdżąc prywatnym autem i niech nie zatrudnia do pomocy przy wyborach swoich podwładnych.
Zapytaliśmy starostę o ten incydent. - To zupełnie niemożliwe - twierdzi Stanisław Skaja. - Tego dnia mogło chodzić jedynie o obwieszczenia wyborcze, które były rozklejane m.in. na słupie na Młyńskiej. Moje materiały jeszcze nie były gotowe.
A jak starosta radzi sobie z agitowaniem na rzecz własnej kandydatury? - Mam od tego swoich ludzi - wyjaśnia Skaja. - To są albo wolontariusze, albo tacy, którzy zajmują się plakatowaniem za drobną opłatą.
Jak podkreśla, jeśli korzysta z pomocy pracowników starostwa, to jedynie poza godzinami pracy w urzędzie.
I dodaje, że pod tym względem jest bardzo ostrożny, bo wie, że ludzie patrzą mu na ręce. Szczególnie teraz, w gorącym przedwyborczym czasie.