Dopiero po przejechaniu 7 tys. km zobaczyliśmy typowy krajobraz pustynny z wydmami.

Czasami zatrzymywały nas lokalne zwierzęta na drogach.
Po dotarciu do stolicy od razu skierowaliśmy się do ambasady Senegalskiej w celu załatwienia wiz.
Uśmiechnięty urzędnik obwieścił, że wizy owszem, ale najwcześniej w niedzielę. Na sekretarce konsula nie zrobiły wrażenia nasze argumenty, artykuły w gazecie itd. Impas!!!
W idealnym momencie zadzwoniła moja komórka z jakimś dziwnym numerem. Okazało się, ze to pani Lucyna (mieszka w Mauretanii ok 25 lat), z którą niestety nie udało się wczoraj spotkać w Nouadhibou.
Nie wiem, jakie koneksje posiada pani Lucyna w tym kraju, w każdym razie spowodowała, że konsul sam biegał po pokojach z naszymi wnioskami i za dwie godziny odebraliśmy nasze paszporty z wbitymi wizami. Nasza wdzięczność nie zna granic.
Aby uczcić cud udaliśmy się na plażę, gdzie właśnie rybacy kończyli dzień i można było zjeść świeżutką rybkę...