- Rząd chce ograniczyć możliwości łączenia emerytury i renty z pracą. Ma to zwiększyć szanse bezrobotnych na rynku pracy. Czy rzeczywiście można spodziewać się takiego efektu?
- Bardzo bym przestrzegał przed takim myśleniem i oczekiwaniem. Jest pewne nieporozumienie w społecznym odbiorze propozycji i w argumentach, które jej towarzyszą. Jedno i drugie, czyli uzasadnienie i odbiór, idą w takim kierunku myślenia: miejsca pracy, które opuszczą emeryci zajmą ludzie młodzi. A tak nie jest.
Rządowe propozycje być może przyczynią się jednak do osiągnięcia czegoś innego: obniżenia kosztów pracy. Dziś to działa tak, że jak ktoś ma prawo do wcześniejszej emerytury, to na nią przechodzi i często pracuje dalej, nawet u tego samego pracodawcy. Problemem nie jest to, że pracując zabiera komuś innemu możliwość pracy, ale to, że podnosi koszty pracy tego kogoś innego. Utrudnia powstanie miejsca pracy dla ludzi młodych. Nie dlatego, że pracuje, ale dlatego, że bierze świadczenie. Bo gdy ludzie przechodzą na emeryturę, jej koszt spada na pozostałych pracujących.
- Przecież kilka lat temu był taki trend, żeby jak najwięcej ludzi odchodziło na wcześniejszą emeryturę, bo zwolnią się miejsca pracy dla młodych. I co?
- To jest absolutne nieporozumienie, ślepa uliczka, błąd logiczny. Nie tylko Polska go zrobiła, wiele krajów europejskich próbowało tej drogi, popełniło taki sam błąd i popadło w podobne problemy. Wysokie bezrobocie to choroba ogólnoeuropejska, nie tylko polska, niewiele krajów sobie z nią poradziło. Jej powodem w przeważającej mierze są wysokie koszty pracy, które po części wynikają także z niewłaściwego wykorzystania wcześniejszych emerytur.
Ograniczenie łączenia jednego z drugim może mieć tylko jeden logiczny cel: zniechęcenie ludzi do przechodzenia na wcześniejszą emeryturę. Bo, jak mówiłem, na ich emeryturę ktoś musi płacić. Oczywiście, pracujący, co podnosi koszty pracy.
- Emeryci od razu się obruszą. Powiedzą, że latami płacili składkę i na swoją emeryturę zwyczajnie uzbierali.
- Niestety, nie uzbierali. W starym systemie nikt sobie niczego nie uzbierał. Emeryt dostaje cudze pieniądze, niezależnie od tego, czy płacił składkę czy nie. Stary system oferował ludziom jedynie obietnice. Spłacić je muszą inni pracujący.
Z punktu widzenia społecznego i z punktu widzenia zwalczania bezrobocia w Polsce, byłoby bardzo dobrze, gdyby ludzie odłożyli decyzje o przejściu na wcześniejszą emeryturę.
Jestem ostatnim, który postulowałby, że trzeba ludziom ograniczyć dostęp do pracy, ale chciałbym, żeby praca była tania. Tania nie dlatego, że są niskie zarobki, ale dlatego że są niskie dodatkowe, niepłacowe koszty pracy, a one w większości są generowane właśnie przez stary, nieefektywny system emerytalny.
- To, że koszty pracy w Polsce są wysokie mówią wszyscy. Ale co zrobić, by je zmniejszyć?
- To nie jest takie łatwe, jednym ruchem obciąć ich się nie da. Ale trzeba wykorzystać wszelkie możliwości, żeby krok po kroku je obniżać. A przynajmniej nie dopuszczać do podwyższenia.
- Do rozwoju rynku pracy potrzebny jest także wzrost gospodarczy, który u nas trzeba oglądać pod lupą.
- Ja bym powiedział odwrotnie - dla wzrostu gospodarczego potrzebne jest obniżenie bezrobocia. Jak nikt nie będzie pracował, to żadnego wzrostu nie będzie.
- Zmieniony ma być również Kodeks pracy. By pobudzić tworzenie nowych miejsc, a przynajmniej ułatwiać zatrudnianie pracowników. Czy propozycje rządu mogą dać taki efekt?
- Dają szansę, że to nastąpi. Myślę, że jest bardzo ważne, żeby Kodeks pracy w Polsce został zmieniony, ale same konkretne zapisy nie są najważniejsze. Ważne jest, żeby zrozumieć, że obecny polski Kodeks pracy jest archaiczny, to jest zabytek muzealny! Jestem jak najdalszy od stwierdzenia, że Kodeks jest niepotrzebny, bo jest potrzebny: pracę trzeba chronić i ludzi też trzeba chronić, ale w sposób mądry i nowoczesny.
Tymczasem to, co jest zapisane w obecnym Kodeksie pracy, nie jest ani mądre, ani nowoczesne. On dotyczy świata, którego już nie ma. Pół wieku temu gospodarki się restrukturyzowały co 20-30 lat. Obecnie ciągle się restrukturyzują, czyli wymagane jest także ciągłe, elastyczne przemieszczanie się pracowników. No i pół wieku temu w większości krajów bezrobocie wynosiło 2-3 proc. W tej chwili w większości krajów europejskich jest na poziomie około 10 proc. W Polsce jeszcze więcej. Europejskie rynki pracy są po prostu niesprawne, polski też. Na jednych i drugich jest bardzo dużo bezrobotnych. A istniejące kodeksy, także polski, nie uwzględniają ich interesów. Są skoncentrowane na ludziach, którzy mają pracę.
- Ich interesów bronią też związki zawodowe, które nie zgadzają się na wiele zmian naruszających prawa zatrudnionych.
-Tak. Kodeks chroni tych, którzy są w relatywnie dobrej sytuacji. Natomiast całkowicie ignoruje ludzi, którzy są w sytuacji naprawdę tragicznej, czyli bezrobotnych. Ich nikt nie broni, ani Kodeks, ani związki zawodowe. Nie są traktowani jak partner, a ta grupa ludzi musi stać się partnerem, którego interesy też są brane pod uwagę.
Problem dotyczy całej Europy, poza kilkoma krajami, które sobie z nim poradziły, np. Irlandia i Wielka Brytania. Na drodze do poradzenia sobie jest Hiszpania, z bezrobociem wyraźnie spadającym z poziomu ponad dwudziestu procent. W tych krajach interesy bezrobotnych zostały wzięte pod uwagę.
- Jak te kraje sobie poradziły?
- Przede wszystkim uruchomiły rynek pracy. Bo jeżeli rynek pracy jest zaskorupiały, nie ma na nim żadnego ruchu, to wszyscy, którzy są poza chronionym układem, są w strasznej sytuacji. Co prawda, utrata pracy jest dużym problemem i rzeczą nie do pozazdroszczenia, ale tak naprawdę nieporównanie większą tragedią jest niemożność znalezienia pracy. Więc jeśli mam złotówkę do wydania albo na ochronę miejsc pracy, albo na tworzenie nowych, bezwarunkowo powinienem ją przeznaczyć na tworzenie nowych miejsc. A ta zasada nie funkcjonuje w naszej świadomości i obecny Kodeks pracy jej nie wspiera.
- Absolwentom rząd chce pomóc. Zgadza się na niższą płacę dla nich, bierze na siebie opłacenie części składek. No i w jednym z hipermarketów już zapowiedziano szeregowym pracownikom, że zostaną zwolnieni, a na ich miejsce przyjdą absolwenci, bo będą tańszą siłą roboczą.
- W gruncie rzeczy jest to lepsze niż gdyby absolwenci poszli do pośredniaka. Choć, oczywiście, nie jest to rozwiązanie najlepsze.
Niższa płaca minimalna, przejęcie niepłacowych części wynagrodzenia - to jest dobry pomysł, żeby młodych ludzi wepchnąć na rynek pracy. Potem już im będzie trochę łatwiej. Pokonanie progu pierwszej pracy jest dla wielu prawdziwym problemem i trzeba im pomóc w jego rozwiązaniu.
- Pan mówi bardzo obrazoburcze rzeczy. Żeby wepchnąć młodych, ktoś niestety, zostanie z pracy wypchnięty. Ci, którzy wypadną, mogą nie znaleźć następnej.
- Proste zastąpienie jednych drugimi nie miałoby sensu. Ja mówię o odblokowaniu rynku pracy, czyli takiej sytuacji, w której ci, którzy są na zewnątrz tego rynku, bo zostali wypchnięci lub w ogóle nie weszli, mają szansę znaleźć się na nim. Cała rzecz polega na tym, żeby stwarzać sytuacje, w których nową pracę się znajduje.
Najgorsze, co może nas spotkać na rynku pracy, to brak szansy na znalezienie zajęcia. Gdy się jest między jednym zatrudnieniem a drugim, to problem nie jest aż tak wielki. Wbrew temu, co się może w pierwszej chwili wydawać, ruch na rynku pracy tworzy miejsca pracy. Nieszczęście ekonomiczne i społeczne wiąże się z tym, że ludzie długo są bezrobotni, a nie z tym, że stracili pracę. Trzeba dać szansę najsłabszym, czyli tym, którzy są bezrobotni, szczególnie bezrobotnym absolwentom, szczególnie długookresowo bezrobotnym.
Prof. Marek Góra, wykładowca Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, specjalista w dziedzinie rynku pracy i bezrobocia oraz zabezpieczenia społecznego, współtwórca reformy systemu emerytalnego.
