Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy szczęście możemy zmierzyć?

Rozmawiał ADAM WILLMA [email protected]
sxc.hu
Rozmowa z dr Piotrem Michoniem z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, autorem książki "Ekonomia szczęścia".

- Pan jeszcze przed urlopem?

- Tak.

- To jest pan szczęśliwym człowiekiem.

- Urlop daje przyjemność, ale niekoniecznie szczęście. Sam urlop nie wszystkim jest konieczny do szczęścia. Są ludzie, którzy potrafią cieszyć się każdą chwilą życia, każdą drobnostką.

Czytaj też: Księża i ich pasje. - Hobby to nie grzech!

- Ale kto nie wyjeżdża, często czuje się nieszczęśliwy.

- Problemem dla większości tych ludzi jest nie to, że nie wyjeżdżają na urlop, ale to, że wyjeżdża sąsiad. Dokładnie ten mechanizm działa, gdy wyjeżdżam na dwa tygodnie nad jezioro, ale mój sąsiad wyjeżdża na Kretę. Bo ważnym powodem tego, czy czujemy się szczęśliwi lub nie, jest porównanie z innymi. Już na początku ubiegłego stulecia Thorstein Veblen, amerykański ekonomista, twierdził, że w każdej społeczności, w której istnieje własność prywatna, dla zachowania równowagi ducha trzeba posiadać przynajmniej tyle co inni, których uważa się za równych sobie. A posiadanie nieco większej ilości dóbr jest niezwykle pożądane.

- Sto lat później ta zasada nadal jest aktualna?

- Jak najbardziej. Wszystkie badania wskazują na to, że ważniejsze od tego, czy mamy dużo, jest to, czy mamy więcej od innych. Przede wszystkim pieniędzy, ale w drugiej kolejności - czasu wolnego.
- Z tym ludzkim poczuciem szczęścia to jakieś szaleństwo. Przeciętny Polak żyje otoczony luksusami, których mógłby pozazdrościć mu król Ludwik XVI. Na zawołanie ma ciepłą wodę, egzotyczne owoce, konie mechaniczne, które w luksusach i po płaskiej drodze przewiozą go w ciągu dnia o tysiąc kilometrów. O antybiotykach, telefonach, komputerach nie wspomnę... Żyjemy jak królowie.
- Jeżeli konsumpcja dawałaby nam szczęście, wszyscy ludzie, którzy żyli przed XIX wiekiem musieliby być całkowicie nieszczęśliwi, bo każdy z nich miał ułamek tego, co każdy z nas ma do dyspozycji w dzisiejszych czasach. Istnieje ciekawe opracowanie, które wykazało, że poziom życia Amerykanów w ciągu 30 lat podwyższył się 2,5 raza. A jednocześnie odsetek nieszczęśliwych Amerykanów pozostał na niezmienionym poziomie. Po prostu od pewnego poziomu, wzrost dochodu narodowego nie prowadzi do szczęścia. Niestety, dotyczy to również Polski. Będziemy stawać się coraz bogatsi, ale niekoniecznie coraz bardziej szczęśliwi.

- Może lepiej się nie bogacić?

- To niestety bardziej skomplikowane. Amerykańska uczona Sonya Lyubomyrsky po przeanalizowaniu ogromnej liczby badań stworzyła wzór na osiąganie szczęścia. Według Lyubomyrsky w połowie za nasze poczucie szczęścia odpowiedzialne są geny. W kolejnych 10 procentach nasze szczęście zależy od czynników zewnętrznych: małżeństwa, dochodów, pracy, relacji z innymi. Pozostałe 40 proc. badaczka nazywa zachowaniami intencjonalnymi. To szczęście wyuczone - uczymy się wybaczać innym, cieszyć pojedynczymi momentami w życiu, nie porównywać z innymi.

- Szczęścia możemy się nauczyć?

- Oczywiście w tej nauce nie ma mowy o jednym podręczniku szczęścia. Każdy może szukać swojej drogi do szczęścia, ale jest to możliwe.

- Tyle że Polacy są genetycznie skażeni nieszczęściem.

- A wcale nie! Ciągle słyszę o takim stereotypie Polaka, który jednak niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

- To proszę spytać pierwszego z brzegu rodaka na ulicy, co słychać. Założę się, że usłyszy pan: kiepsko.

- Bo wyuczyliśmy się schematu marudzenia i narzekania. Według najnowszego raportu Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju wynika, że Polacy są najszczęśliwsi w dawnym bloku wschodnim i należą do najszczęśliwszych w Europie.

Badanie Eurobarometru również pokazuje, że Polacy są najbardziej optymistycznie nastawieni do przyszłości, szczególnie tej gospodarczej.

- A co jest powodem tego szczęścia?

- Przede wszystkim rodzina. Poza tym dla wielu szczęście skorelowane jest ciągle z doświadczeniem religijnym.

- Religia? Osoby, które decydują się na apostazję, często podkreślają, że gorset religijny je krępował i ograniczał.

- To ciekawe, bo religia daje najwięcej szczęścia właśnie tym, którzy trzymają się surowych reguł. Ten ścisły gorset wbrew pozorom daje dużo szczęścia. Ale oczywiście samo praktykowanie nie wystarcza, potrzebna jest jeszcze silna motywacja religijna.

- Dotychczasowy schemat życia rodzinnego ginie na naszych oczach. Duża część dzieci nie ma rodzeństwa, co trzecie będzie miało za sobą doświadczenie życia w rozbitych rodzinach. Związki nieformalne wypierają małżeństwa. Szczęśliwie?

- Najbliższą osobą jest dla większości z nas małżonek i decyzja o byciu w związku najczęściej pozytywnie wpływa na nasze życie. Badania prowadzone w Stanach Zjednoczonych wykazują, że ludzie żyjący w małżeństwach są szczęśliwsi od osób żyjących w konkubinacie. Chyba więc małżeństwo nie jest tylko papierkiem, jak argumentują niektórzy. Rozwód jest dramatycznym wydarzeniem z punktu widzenia naszego szczęścia - ludzie potrafią w kilka lat zaadaptować się ponownie do życia po śmierci małżonka, ale adaptacja po rozwodzie bardzo rzadko się udaje. Z dziećmi sprawa jest bardziej skomplikowana.

- Dziecko nas nie uszczęśliwia?

- Owszem, ale kosztem zadowolenia z małżeństwa. To zadowolenie z małżeństwa powraca dopiero, gdy dzieci kończą 14-15 lat. Wielu Polaków umie też smakować rzeczy drobne w życiu - spotkania ze znajomymi czy spacer w lesie. Nie ma powodu, żeby twierdzić, że jesteśmy nieszczęśliwi.

- Tego smaku życia szuka chyba głównie pokolenie ludzi, którzy przez ostatnie dwie dekady unieszczęśliwiali się pogonią za pieniędzmi.

- Z badań wynika, że ludzie w średnim wieku to najbardziej nieszczęśliwa grupa. Szczęśliwi są młodzi i starsi Polacy. Średnie pokolenie nie cieszy się z życia. Być może dlatego, że cele, które sobie stawiali dzisiejsi 40-50-latkowe, były głównie celami materialnymi. Spełnienie tych celów nie dość, że nie dało im szczęścia, to jeszcze odbyło się kosztem rodziny, relacji z dziećmi, porzuceniem zainteresowań i zdrowia. Tę pustkę ludzie w średnim wieku usiłują czymś zapełnić - najpierw nadmierną konsumpcją, a dopiero później - gdy oczekiwania maleją - przychodzi szczęście. Szkoda, że trwa krótko i przypada na czas, kiedy pojawiają się problemy ze zdrowiem.

- Ale trochę pieniędzy przydaje się do szczęścia.

- Trochę tak. Kiedyś w badaniu zestawiono amerykańskich milionerów z bezdomnymi w Kalkucie oraz Inuitami - ludem zamieszkującym tereny arktyczne, a także z jednym z plemion w Kenii. Okazało się, że owszem, milionerzy są szczęśliwsi od bezdomnych, ale poziom szczęścia żyjących bardzo skromnie ludów Arktyki i Afryki jest już zbliżony do szczęścia deklarowanego przez milionerów. Nie zniechęcam do zdobywania pieniędzy, ale jeśli pieniądze stają się celem, a nie środkiem, to możemy być pewni, że nie przyniosą nam szczęścia. Ciekawym przypadkiem są osoby, które przeszły bardzo dramatyczne wydarzenia w życiu, na przykład holokaust. Wiele tych osób wyszło z obozów z życiową traumą, ale zaskakujące jest to, że na ogół ich subiektywne poczucie szczęścia jest wyższe niż u pokolenia ich dzieci i wnuków.

- Warto przeżyć nieszczęście, żeby być szczęśliwym?

- Tu znowu posłużę się wynikami badań. W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono badania w dwóch grupach. Jedną stanowili zwycięzcy głównych nagród w loteriach, drugą - ludzie poszkodowani w wypadkach samochodowych, którzy poruszają się na wózkach. Obie grupy przebadano pół roku po wydarzeniach, które zmieniły ich życie. Okazało się, że poziom szczęścia był podobny w obu grupach. To fascynujące odkrycie dotyczące adaptacji do warunków, w których przychodzi nam żyć. Bo potrafimy przyzwyczaić się do każdej sytuacji. W przypadku zwycięzców w loteriach odnotowano znaczne pogorszenie relacji międzyludzkich. Pojawia się podejrzenie, czy przyjaźń nie jest interesowna, dość często takiej wygranej towarzyszyły rozwody.

- Ale jak tu być szczęśliwym, skoro rodzice fundują swoim pociechom wyścig szczurów wierząc, że zapewnią im szczęście w życiu.

- Ładujemy dzieciom do głów, że muszą być najlepsze. Rozbudzamy oczekiwania, których dzieci nie są w stanie spełnić. Logicznie rzecz biorąc - osób na szczycie może być bardzo niewiele. Na własne życzenie tworzymy więc wielką grupę, która ma przekonanie, że zasługuje na szczyt, ale nie może się tam dostać.

W kulturze popularnej kreuje się nieprawdziwe postaci, które dużo pracują, mają podziwu godne osiągnięcia, a przy tym mają bogate życie towarzyskie i bliskie relacje z innymi ludźmi. Niestety, wszystkie te rzeczy naraz są po prostu nieosiągalne.

- A może wielki biznes celowo robi nam wodę z mózgu, kreując ciągle nowe potrzeby i tym sposobem nas unieszczęśliwia?

- Nie chcę głosić teorii spiskowych, natomiast bez wątpienia jest w tym część prawdy. Przekonuje się nas, że ciągle nam czegoś brakuje do szczęścia, a z drugiej strony - że jeśli będziemy mieć większy wybór, będziemy szczęśliwsi. I wygląda to całkiem logicznie, tyle że w przypadku człowieka działa odwrotnie. Człowiek, który ma dużo opcji wyboru, chce sprawdzić wszystkie, a na końcu i tak nie jest z wyboru zadowolony. W ten sposób unieszczęśliwiają się zwłaszcza maksymaliści.

- Jeśli dobrze rozumiem, populacja złożona wyłącznie ze szczęśliwych i zaspokojonych ludzi byłaby zabójcza dla gospodarki i szybko zarżnęłaby statystykę PKB.

- I tu dochodzimy do najważniejszej rzeczy. Trwa właśnie debata, czy bogactwo narodów, mierzone sławnym PKB, odzwierciedla poziom zadowolenia z życia. We Francji przez rok działała komisja powołana przez premiera Sarkozy'ego. W jej skład wchodziło kilku noblistów, którzy zastanawiali się, w jaki sposób mierzyć postęp. Najpierw wykluczyli PKB uznając, ze ten ważny skądinąd parametr nie mówi nam, czy ludziom rzeczywiście dzieje się lepiej. I dobrze, bo jeśli ślepo zaufać PKB, łatwo zejść na manowce - według tej logiki idąc do sklepu i kupując zabawkę dziecku przyczyniam się do rozwoju, ale jeśli ten sam czas poświęcę na zabawę z dzieckiem, hamuję postęp. Tylko czy ten "postęp" przekłada się na nasze szczęście? Nawet pomysłodawca PKB podkreślał, że ten współczynnik nie powinien być określany jako miara szczęścia, ale jako miara rozwoju ekonomicznego. Cały czas poszukujemy więc lepszych wskaźników. W Bhutanie zastosowano parametr nazwany "produktem krajowym szczęścia". Na PKS składa się m.in. stan środowiska, relacje międzyludzkie, zaufanie wzajemne i zaufanie do instytucji oraz subiektywne poczucie zadowolenia z życia. Ponieważ Bhutan przykłada dużą wagę do tradycji, bada się również czy ludzie strzelają z łuku, śpiewają pieśni i spotykają się, aby świętować wspólnie.

- Jeśli wierzyć badaniom, aby osiągnąć pełnię szczęścia, powinniśmy spakować walizki i wyjechać do Kostaryki lub Dominikany.

- Niestety, ten przepis się nie sprawdzi, bo nasz sposób myślenia i styl życia podąży za nami. W Stanach Zjednoczonych zbadano poziom zadowolenia z życia wśród mieszkańców słonecznej Kalifornii i chłodnej Minnesoty. Później przebadano tych, którzy przenieśli się z Minnesoty do Kalifornii. Wniosek? Nie było żadnej zmiany w poziomie szczęścia. Także sama tylko zmiana miejsca zamieszkania nie da nam szczęścia.

- Czy poziom szczęścia - Produkt Krajowy Szczęścia będzie wzrastał w Polsce?

- Jeszcze jakiś czas tak, bo trochę nam brakuje do osiągnięcia poziomu materialnego zachodnich sąsiadów, do których się porównujemy. W coraz większym stopniu będzie to zależało od indywidualnego podejścia do życia. Im większa determinacja w realizacji własnych celów, tym większe szczęście. Pod warunkiem, że skupimy się na celach, a nie na środkach do ich osiągnięcia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska