Podobno mieli dyskutować o programie, a nie - na przykład - o zakładaniu nowej partii. Nowa partia rozpięta między Andrzejem Olechowskim (zaproszony) i Janem Rokitą (oczywiście zaproszony), a być może także Pawłem Piskorskim (wyrzucony z PO) i Jarosławem Gowinem (nie należący do PO) byłaby bytem niesłychanie ciekawym, by nie powiedzieć egzotycznym. Podobno jest zresztą zapotrzebowanie, przynajmniej medialne, na nowy byt polityczny. Może trochę mniej egzotyczny, ale przynajmniej pomostowy - od PO do PiS. Jeżeli nie udało się Prawu i Sprawiedliwości Platformy rozbić i podzielić, to przynajmniej warto byłoby stworzyć coś, co PiS uratuje od LPR i Samoobrony.
Najpewniej w Gliwicach niczego takiego nie zamierzano tworzyć, ale faktem jest, że spotkanie, do którego nie doszło, ale które na razie okazało się niezłym chwytem marketingowym prezydenta tego miasta (kto kiedy tyle mówił o Gliwicach?) organizowano raczej dziwnie. Miano dyskutować o programie, ale bez przewodniczącego partii, a nawet bez wiceprzewodniczącego, który akurat za program odpowiada, czyli wicemarszałka Bronisława Komorowskiego. Jakaż to więc myśl polityczna zrodziła się w tych Gliwicach? Czy mogła ona zaniepokoić przewodniczącego Tuska? Oczywiście nie tylko mogła, ale nawet powinna. Lider powinien przecież wiedzieć, co się w partii dzieje, a na ważne wydarzenie, czy nawet nieco mniej ważne, wypadałoby mu wysłać zaproszenie jako pierwszemu (w tym wypadku był ostatnim, który je dostał).
Takie są po prostu reguły życia partyjnego. Ktoś gdzieś słabo je zrozumiał albo zamyślił coś innego. Nie jest tajemnicą, że różne frakcje ujawniają się przed kongresem PO zaplanowanym pod koniec maja. Nie jest tajemnicą, że Jan Rokita szuka sobie miejsca na scenie politycznej i chwilowo nie jest obsadzony w żadnej politycznej roli, co niezbyt mu się podoba, bo jest politykiem ambitnym i zdolnym. Nie jest tajemnicą, że w PO ciągle silny jest nurt POPiS - owy, a więc tych, którzy chcieliby jednak powrotu do koalicji, która miała powstać po wyborach, ale nie powstała. Z tej mieszaniny ambicji i różnych poglądów, zwłaszcza na bieżącą działalność polityczną, bo jakiegoś głębokiego ideowego sporu w tej akurat sprawie nie widać, zrobiła się mała bomba polityczna, która przez tydzień toczyła się po tak zwanej scenie, ale ponieważ lontu nikt nie podpalił, więc nie wybuchła.
Pozostała promocja Gliwic, która też powiodła się umiarkowanie, gdyż wszystkie telewizje i stacje radiowe oraz dziennikarze nie zrzeszeni ostatecznie nie zjechali. Za miesiąc nie będzie już żadnej sensacji, bo spotkanie jest zaplanowane i zapewne Tusk będzie pierwszym zaproszonym.
O całej sprawie może nie warto by było nawet wspominać, gdyby nie to, że kolejna burza przetacza się nad Platformą, w powietrzu wisi podobno kolejny podział, jakiego chce dokonać Jan Rokita ze swoimi zwolennikami i na razie partia ta dalej przewodzi w sondażach i nic niedobrego się jej nie dzieje. W części sondaży nawet wyraźnie zyskuje. Być może jest to tylko efektem spadku notowań PiS. Być może jednak publiczność trafnie odczytuje, że naprawdę poważna gra toczy się dziś o zmianę konstytucji i zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, a nie o to, kto i kiedy pojedzie do Gliwic?
* Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"