Przypomnijmy, w czwartek około godziny 19.40 na skrzyżowaniu Powstańców Wielkopolskich i Jurasza doszło do zderzenia karetki z fordem mondeo.
- Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierowca karetki wyjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle - mówi Maciej Daszkiewicz z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji. - Mimo że jest to pojazd uprzywilejowany, powinien stosować się do przepisów ruchu drogowego. Jeśli zdecyduje się je łamać, musi zachować szczególną ostrożność.
Karetka, która brała udział w wypadku, przewoziła dwuletnią dziewczynkę i towarzyszącą jej mamę. Dziecko zakrztusiło się ością i dlatego wezwano pogotowie. Na początku trafiło do Szpitala Uniwersyteckiego im. dr. Jurasza. Lekarze jednak zdecydowali o przetransportowaniu go do Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego. Po wypadku dziewczynkę na miejsce zabrała druga karetka.
- Nie wiem, dlaczego w "Juraszu" zadecydowano o przywiezieniu jej do nas i dlaczego nie udzielono jej pomocy na miejscu - dziwi się doktor Jolanta Michalak z Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego. Pani doktor wyjęła błyskawicznie wyjęła ość z migdałków dziewczynki.
- Trwało to kilka sekund - relacjonuje pani doktor. - Poprosiłam natomiast pielęgniarki, aby zaopiekowały się pracownikiem pogotowia, który przywiózł dziewczynkę. Gdy wszedł, był cały we krwi. Wyglądało to przerażająco.
Dziecko z powrotem trafiło do Jurasza. - Po wypadku chciałam, aby na wszelki wypadek dziewczynkę obejrzał chirurg dziecięcy z "Jurasza" - mówi Jolanta Michalak. - Poprosiłam także o zbadanie matki. Nie uskarżała się na żadne bóle, ale widać było, że wypadek nią mocno wstrząsnął. Kobieta mogła być w szoku.
Na szczęście dziecku nic się nie stało i wróciło do domu.
Zapytaliśmy rzeczniczkę bydgoskich szpitali uniwersyteckich, Kamilę Wiecińską, dlaczego dziecko odesłano do innej placówki zamiast je opatrzyć i usunąć ość, gdy tylko trafiło do "Jurasza".
- Dziecko nie wymagało natychmiastowej pomocy. Lekarz uznał, że najlepszą pomoc otrzyma w szpitalu dziecięcym - twierdzi Kamila Wiecińska. - Gdyby dusiło się, a jego życie byłoby zagrożone, natychmiast otrzymałoby u nas pomoc. W tym wypadku był jednak czas, aby przewieźć je do specjalistów.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że to tłumaczenie budzi wątpliwości w szpitalu dziecięcym.
- Nie wiem, dlaczego lekarze w "Juraszu" podjęli taką decyzję - mówi Edward Grądziel, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego. Nie chce jednak szerzej komentować tej sprawy.
Mnie osobiście tłumaczenie rzeczniczki szpitali uniwersyteckich nie przekonuje. Nie mam jednak tytułu doktora medycyny. Wątpliwości mają jednak lekarze ze szpitala dziecięcego. Dobrze, że tym razem skończyło się szczęśliwie.