https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dożywocie

Iza Wodzińska
Jan i Maria boją się wychodzić na podwórko, po zmroku siedzą przy świecy w zimnym mieszkaniu i nasłuchują. - Oddaliśmy gospodarstwo, żeby ktoś był z nami na starość. I teraz taka odpłata.

     Ryłowiczowie byli gospodarzami w Nowogrodzie koło Golubia-Dobrzynia prawie 30 lat. Gospodarzami jak się patrzy: 10 hektarów starannie uprawionej dobrej ziemi, maszyny, traktor, porządny murowany dom z centralnym i ciepłą wodą w kranie. Dzieci własnych nie mieli, więc przyhołubili siostrzenicę Marii, Agatkę. - Od takiego małego - Maria Ryłowicz pokazuje drżącą dłonią na wysokość stołu i ociera łzy - stale u nas bywała. Kiedy dorosła, też. Nawet wtedy, kiedy już wyszła za mąż. - Wiedzieliśmy, że nas ta starość czeka. Czy gdybyśmy byli złymi ludźmi oddalibyśmy dom i ziemię za darmo? - dopowiada Jan Ryłowicz.
     Sielanka się skończyła
     
W grudniu 96. roku schorowani Ryłowiczowie - Jan jest inwalidą ruchu I grupy, Maria po serii operacji ma orzeczone inwalidztwo III grupy - postanowili podzielić gospodarstwo na pół i przekazać za darmo dwom młodym rodzinom: L. (Agacie i jej mężowi Krzysztofowi) oraz J. (dalsi krewni Jana). Część, na której stoi dom dostali L. Oni też zostali zobowiązani do świadczenia na rzecz Ryłowiczów dożywocia: starsi państwo mieli zajmować nieodpłatnie część domu, zaś L. mieli dbać o jej należyte ogrzewanie i płacić rachunki za elektryczność, nawozić i uprawiać Ryłowiczom przydomową działkę; opiekować się nimi w przypadku choroby, a kiedy zejdą z tego świata, sprawić im porządne pogrzeby. Został podpisany formalny akt notarialny, który gwarantował Ryłowiczom także swobodne poruszanie się po ich dawnej ziemi, zbiory z kilku drzewek owocowych i coroczny prezent od obdarowanych: stukilogramowego wieprzka.
     L. zamieszkali w wyremontowanych specjalnie dla nich dwóch pokojach z kuchnią i łazienką - i sielanka się skończyła.
     Sprzedani
     
- Mąż Agaty wyzwał mnie na podwórku. Nie pamiętam o co poszło. Powiedział "teraz ja właściciel, co było kiedyś, to nie jest już dziś" - wspomina Maria. - Nie dałem im ciągnika. Musiałem go sprzedać, żeby kupić przystosowanego dla inwalidy "malucha". Coraz częściej muszę jeździć do lekarza. Powiedział "teraz ciebie, dziadu, do pługa zaprzęgnę!" i "ty sprzedałeś ciągnik, a ja sprzedam gospodarkę". Przestaliśmy ze sobą rozmawiać - opowiada Jan. O tym, że zostali "sprzedani", dowiedzieli się od obcych ludzi. - Zaufaliśmy im i zostaliśmy oszukani - mówi Maria. Próbowali jeszcze walczyć o odzyskanie swojej własności. Bez skutku. - Agata i jej mąż - nie obcy przecież! - zażądali 35 tys. zł za oddanie domu i ziemi. Nie mieliśmy tylu pieniędzy - rozkłada ręce Jan.
     W grudniu 98. roku właścicielami ziemi i domu wśród pól - cały czas obciążonych dożywociem Ryłowiczów - zostają Wiesław i Danuta K. Danuta K. nie powie za ile: - Nie dostaliśmy niczego za darmo. Gdybyśmy wiedzieli w co wchodzimy, w życiu byśmy tego nie kupili!
     "Obce dziady"
     
Na początku nie było najgorzej. Zajmująca się domem i trojgiem sporych już dzieci Danuta K. kilka razy pojechała z Ryłowiczami do lekarza, natarła Marii plecy spirytusem. Ale oboje z mężem szybko wyliczyli, że interes, który zrobili z L., nie był dla nich korzystny: - Nasze rachunki za elektryczność dochodzą do 600 zł, do tego ogrzanie sporego domu, nawożenie działki wedle życzenia państwa Ryłowiczów. Skąd na to brać? - _mówi dziś Danuta K.- Powiedzieli, że na obcych dziadów nie będą robić! - żali się Jan.
     Kiedy kolejnej jesieni i zimy, a potem chłodnej wiosny Ryłowiczowie kilka razy stwierdzili, że kaloryfery w ich części domu są zimne, a prośby o drobne przysługi zostały przez sąsiadów odrzucone, przerażeni skierowali sprawę do sądu.
- Baliśmy się, że będzie jeszcze gorzej. Chcieliśmy wiedzieć, na kim ciąży obowiązek wykonywania dożywocia - tłumaczą. Zaproponowali zamianę świadczeń "opiekuńczych" na 200-złotową rentę - żeby nikt im nie robił łaski. Ale Sąd Rejonowy w Golubiu-Dobrzyniu uznał, że K. wywiązują się z dożywocia wystarczająco dobrze i wniosek o rentę odrzucił.
     Wykończymy was!
     
- A ja ledwie chodzę, nawet butów sam nie zawiążę. Co będzie, jak żona umrze pierwsza? Kto jej pomoże, jak ja umrę? A Danuta K.., po chłopsku powiem, suknię uniosła, d... wypięła: "masz dziadu opiekę!". I "spie..., bo wam się tu już nic nie należy" - opowiada Jan.
     Do najdramatyczniejszej, zakończonej sprawą karną w sądzie, scysji między zwaśnionymi rodzinami doszło dwa lata temu w listopadzie. Od rana kaloryfery w mieszkaniu Ryłowiczów były lodowate - Wiesław K. powie potem sądowi, a wcześniej interweniującemu policjantowi - że musiał wygasić piec, żeby go wyczyścić. Zdenerwowana Maria wychodzi na podwórko i głośno upomina K. Dochodzi kłótni. Po chwili do tej dwójki dołącza Danuta K. - chce wspomóc męża. Co do tego, jak dalej potoczyły się wypadki, relacje są rozbieżne. Ryłowiczowie utrzymują, że Danuta pchnęła i uderzyła starszą od siebie i słabszą sąsiadkę, K. zaprzeczają. Sąd Rejonowy w Golubiu-Dobrzyniu ustali potem, że do pobicia raczej nie doszło, za to skierowane przez panią K. do Ryłowiczów "pożałujecie, wykończymy was" mogło - w kontekście narastającego konfliktu - zostać odebrane jako realna groźba. Wobec "znikomej szkodliwości społecznej czynu" umorzy jednak postępowanie, a Sąd Okręgowy w Toruniu decyzję tę potwierdzi.
     "Bardzo źli" dobrodzieje
     
W uzasadnieniu orzeczenia sędzia z Golubia-Dobrzynia Aleksandra Marek napisała, że Ryłowiczowie są "bardzo uciążliwi i konfliktowi". Skąd wiedziała? Jeden Pan Bóg raczy wiedzieć. Wcześniej - podczas opisywanej sprawy cywilnej, uzasadniając sprzedaż gospodarstwa, które ona i jej mąż dostali za darmo od wuja i ciotki - powiedziała to samo Agata L. Dodała: "mając taką rodzinę, trudno było tam mieszkać". Nie wyjaśniła tylko, dlaczego w tej sytuacji nie zrzekła się darowizny - dobrodziejstwa, które spadło jej z nieba.
- Sumienie L. nie może być czyste. To oni powinni dać Ryłowiczom rentę - zastanawia się Danuta K.
     Agata z mężem wrócili do matki, gdzie budowanie wspólnego życia rozpoczynali w zaadaptowanym garażu. Niedawno wybudowali dom.
- Za Ryłowiczów gospodarkę! - macha ręką Maria. - My przecież też mogliśmy wszystko sprzedać, pieniądze złożyć w banku i spokojnie żyć. A tak, na starość, może do końca życia, mam po sądach chodzić? - zamyśla się Jan. Ale spokojnego życia nie zaznają jeszcze długo: przez kilka dni nie mieli w lutym światła, w dzień temperatura w mieszkaniu nie przekraczała często 17 stopni, w nocy kaloryfery były zupełnie zimne. Kiedy zgłaszali awarie elektryczności, miejscowy zakład energetyczny początkowo wysyłał monterów, ale za każdym razem okazywało się, że ci nie mogą nic zrobić - przerwanie linii musiało nastąpić wewnątrz budynku. Potem - uznając, że to K. prawdopodobnie "reglamentują" "dożywotnikom" światło - poinformował ich, że powinni się zwrócić do policji, prokuratury i sądu. Zwrócili się - ale prokuratura w Golubiu-Dobrzyniu skargi nie przyjęła. K. mówią wszystkim, że to Jan i Maria sami psują sobie światło, by się potem skarżyć. Nie potrafią tylko wyjaśnić, dlaczego starsza pani płacze nad cieknącą zamrażarką, w której psują się starannie zapakowane zapasy na cały rok.
     Wódka od adwokata
     
Ryłowiczowie mieli też pecha do adwokata. Henryk F. wziął od Jana i Marii 1400 zł - dla nich majątek! Z sądowych protokołów wynika, że zarówno w prowadzonej przez siebie sprawie karnej, jak i cywilnej, zachowywał się biernie. Kiedy Ryłowiczowie oskarżali Danutę K. o napaść i groźby, wnosił o umorzenie postępowania! Kiedy oni chcieli dochodzić całości praw wynikających z dożywocia, wnioskował w sądzie o ugodę z K.
- Nie bronił nas jak trzeba, choć wiedział, że odebrano nam dorobek życia - mówią. Złożyli skargę do Rady Adwokackiej. Wtedy F. przyjechał z butelką wódki i zostawił w ich domu kopertę z 500 zł - za wycofanie skargi. Odmówili - kopertę i wódkę trzymają w domu, jako dowód dla adwokackiego sądu.
     Pod most?
     
- Gdyby chcieli się pogodzić, to od jutra może być OK - mówi Danuta K. Ale zaraz wylicza, że musieliby płacić część rachunków za światło, ciepła woda im się nie należy, a nawożenie ich pola wypada zbyt drogo. I dodaje, że starsi państwo zbyt wiele sobie wyobrażają. A ci boją się o życie. Kiedy Maria była w szpitalu, Jan przywiózł do domu krewnego (- Bałem się zostać tu sam!). Nie mają odwagi otworzyć, kiedy K. dobija się do nich po zmroku, unikają wychodzenia na podwórko. - K. chcą nas wygnać stąd. A dokąd my pójdziemy? Chyba pod most. Albo przyjdzie powiesić się ze zmartwienia._

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska