- Do czego potrzebujemy sukcesów sportowców reprezentujących nasz kraj?
- Po to, żebyśmy jako Polacy poczuli się lepiej. Po sukcesach czujemy dumę, manifestujemy swoją polskość. Machamy flagami, szalikami i śpiewamy. Do tego potrzebujemy zwycięstw szczególnie reprezentacji narodowej, ale każdy sukces, któremu towarzyszy flaga i hymn staje się naszym sukcesem. Przecież sportowcy reprezentują nas, osiągają sukcesy, których bardzo, bardzo potrzebujemy. One są potrzebne szczególnie krajom "na dorobku", do których i my należymy. Co z tego, że nastąpił w Polsce duży skok modernizacyjny, jak specjalnie nie mogliśmy się cieszyć z sukcesów sportowców? Teraz mamy się czym pochwalić, lepiej się czujemy, jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy Polakami. Z polityków może nieszczególnie, choć zwycięstwo Tuska pokazuje, że na wszystkich polach lubimy sportową rywalizację, bo on przecież też jest w jakiś sensie "nasz". W ostatnim roku pokonaliśmy Niemców nie tylko w piłce nożnej, ale siatkówce, koszykówce, szczypiorniaku. Czy z takimi sukcesami nie czujemy się lepiej? Zdecydowanie tak!
- A kiedy nasi nie wygrywają, to czujemy się gorsi?
- Oczywiście, Ludzie identyfikują się ze sportowcami. Nie tylko kibice. Zwycięstwa reprezentacji są naszymi zwycięstwami. Z porażkami - jest gorzej. Kiedy piłkarze przegrywali, a trwało to dość długo, to drwiliśmy i śmialiśmy się z nich, ale nie z siebie, bo przegrana powoduje dystans. A kiedy wygrali z Niemcami, to wszyscy poczuliśmy się częścią reprezentacji. Taki paradoks.
- Najpiękniejsze zrywy narodowe przeżywaliśmy w czasach sukcesów Adama Małysza?
- W każdym kraju musi nastąpić moment przełomowy, w którym zaczynamy odnosić sukcesy. Sukcesy Adama Małysza pozwoliły uzewnętrznić naszą radość, chociażby przed telewizorami. One wyleczyły nas z kompleksów narodowych, sport przestał być wojną zwłaszcza wojną polsko-niemiecką. Małysz szanował swoich rywali z narciarskiej skoczni, oni szanowali jego. Z czasem polska publiczność zaczęła szanować również rywali Małysza, a Hannawald stał się ulubieńcem zakopiańskiej publiczności, choć początkowo rzucali w niego śnieżkami. Sukcesy sportowe leczą nas wszystkich z kompleksów. Małysz świetnie skakał, lepiej niż inni, a my - w trochę jarmarczny sposób - zaczęliśmy okazywać swoją polskość. Te wszystkie koszulki, szaliki, czapki w narodowych barwach można też nazwać banalnym nacjonalizmem, ale nie mamy zbyt wielu powodów do świętowania. A jeśli już są, to dzielą nas, jak politycy i polityka. 11 Listopada nie idziemy w jednym, wspólnym marszu, ale co najmniej w dwóch i to wrogich. Sukcesy sportowe nas integrują niezależnie od poglądów politycznych, wieku, doświadczenia czy przeszłości.
- Są mniej i bardziej widowiskowe dyscypliny. Szybownicy, zgarniający najwyższe nagrody w świecie i narzekają, że ich dyscypliną nikt się nie interesuje.
- Dziś o wszystkim decyduje sukces medialny. Każdy naród spragniony jest sukcesów w dyscyplinach cieszących się popularnością. Wtedy jest zainteresowanie kibiców i sponsorów. Odnosimy sukcesy również w wielu innych dyscyplinach, w których zainteresowanie mediów jest żadne lub minimalne, np. sportach lotniczych. One jednak nie są wystarczająco dobrą okazją do masowego manifestowania polskości.
- Strasznie długo pielęgnowaliśmy pamięć o sukcesach polskich piłkarzy.
- Przez ostatnich dwadzieścia lat sukcesów w piłce nożnej mieliśmy jak na lekarstwo. Żyliśmy przeszłością, mitem Kazimierza Górskiego i tamtej, wspaniałej drużyny. Żyliśmy też Wagnerem. Jesteśmy z nich dumni, ale ta duma - z konieczności - sięga wielu lat wstecz. Natomiast rok 2014 jest zupełnie wyjątkowy w sportach zespołowych. Coś wreszcie drgnęło. Zmieniła się infrastruktura, mamy wyremontowane stadiony, kluby, tylko ciągle brakowało wyników. Przyszły, to efekt tego, że w naszym kraju jest lepiej. Ale ciągle kuleje nam hokej na lodzie, to jedna z dyscyplin, która się totalnie zapadła i nie może się podnieść.
- Sukcesy, nawet na najniższych szczeblach również nas cieszą?
- Ekstraklasa przestała cieszyć się zainteresowaniem. Sport telewizyjny, rozgrywki ligowe najlepszych drużyn, świetnych piłkarzy zabijają to, co lokalne. A uczestnictwo w rozgrywkach "swojej", nawet czwartoligowej drużyny jest także formą lokalnego patriotyzmu. Globalne produkty stały się wrogiem lokalnych drużyn. Telewizyjny sport zabija lokalną piłkę w krajach, w których stoi ona na dość przeciętnym poziomie.