Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Duch błądzący

ROMAN LAUDAŃSKI [email protected]
Fot. autor
Przez piętnaście lat nękał ich duch Jana. Słyszeli jak chodził, wstawał z łóżka. Czasami widać go było nawet w obejściu.

(fot. Fot. autor)

Nie było w nim agresji, nie rzucał w nas niczym, ale był strasznie upierdliwy. Proboszcz mówił, że Jan religijny nie był, do kościoła nie chodził, ale jak odwiedziłem go w szpitalu, to różaniec i książeczkę miał na stoliku. On był myśliwym, w niedziele z flintą po polach chodził.
Matłoszowie kupili dom w Niewieścinie od Jana w grudniu 1984 roku. Po świętach załatwiali jeszcze notariusza, a 6 stycznia Jan zmarł w ulubionym fotelu. - I został - mówi Tadeusz Matłosz.
- Nawet nie zdążyliśmy się z Janem poznać, porozmawiać - opowiada Tadeusz. - Mówił tylko, że moja żona mu się podoba, że fajna babka jest. Siedział w fotelu, telewizję oglądał, a jego żona kręciła się po kuchni. Znalazła go już sztywnego. Tabletki na serce tylko zdążył wyciągnąć i zmarł. Pewnie zawał. Żona z synem i córką wyprowadziła się do Bydgoszczy. My wprowadziliśmy się do Niewieścina.

Dreptał i dreptał

Matłosz mówi, że przez te wszystkie lata dużo dowiedział się na temat duchów i tamtego świata. Grażyna, jasnowidz z Łodzi, która wyprowadziła ducha Jana, chętnie mu o wszystkim opowiadała. Na przykład o wyprowadzaniu zwłok z domu. - Ważne, żeby drzwi i okna były otwarte tak długo, dopóki trumna nie zginie z oczu - przekonywała. - Jak za wcześnie zamknie się drzwi, to duch zostanie.
Pierwsze, co zastanowiło Tadeusza Matłosza, to drzewo. Wtedy, w lutym 1985 roku, zima była ciężka. Drzewo trzeszczało i trzeszczało. Nie mógł sobie tego niczym wytłumaczyć.
Jakoś później Tadeusz poczuł, że ktoś wstaje z fotela. Mruknął: - Masz pokutę, to chodzisz. Jeszcze spokojnie mówił, wiele się nie przejmował. Ale jak wracał "z Barbary" i nie mógł domknąć bramki (bo po drugiej stronie ktoś ją mocno trzymał), to nie miał już żadnych wątpliwości. Kupił pistolet hukowy, żeby choć na jakiś czas go przepędzać. - Za tapczanem dreptał i dreptał, to strzelałem i na dwa - trzy dni był spokój. Ale i przez ten pistolet obudził się raz z uczuciem, że ktoś mu przykłada lufę do głowy.

Noce we troje

Opowiada, że najmłodszego syna i żonę to najmocniej męczył. Najstarszego syna, na którego gospodarkę przepisał - ani razu. - Bo to gospodarz, a takiego nie rusza - tłumaczyła później jasnowidz Grażyna.
- Żonie ręce od tyłu pod pachy wkładał, jakby chciał ją chwycić, wie pan za co. Albo elektryzował tak, że człowiek siły nie miał krzyknąć, słabość jakaś ogarniała całe ciało. Wchodził też do naszego łóżka. Nie żeby kołdra się ruszała, ale czułem, jak ręce i nogi stawia, gdy pchał się między nas.
Innym razem poczuł straszne gorąco w brzuchu, myślał, że przez sen za bardzo przytulił się do żony, ale jak tylko się odsunął, to znowu poczuł, że ktoś pcha się między nich.
A co syn ma powiedzieć, jak widział bukiet kwiatów, który najpierw odpływa znad stołu, by zupełnie zniknąć? A synowa, w którą raz jakby wszedł i drgawek po tym dostała? Dalsza rodzina to bała się do nich przyjeżdżać, nie mówiąc już o nocowaniu.

Złodziei byś przegnał

- Psy męczył na podwórku, tak wyły, darły się, jakby czegoś bardzo się bały - opowiada. - Kiedyś z Azą byłem pod folią, pomidorów pilnować, a pies nagle kuli się, maleje, jakby ktoś go w ziemię wduszał. Skomlała, nie miała sił, żeby zawyć. Powiedziałem tylko: "Nie bój się, Aza", i pies wstał, otrząsnął się i wszystko było już dobrze.
Innym razem był pod folią, a ktoś za jego plecami stukał drewienkiem o drewienko. Trzaski i trzaski. - Wkurzyłem się i powiedziałem: "Stukaj sobie, głupku jeden. Zamiast broić, złodziei byś mi przeganiał, a ty siedzisz w domu jak dupa!"
Po programie w telewizji zadzwoniła do niego Polka z Nowego Jorku, żeby psa w domu trzymał, że pies poczuje to, czego nie zauważy człowiek. - A jeszcze psa w domu brakowało - obruszył się. - Wystarczyło, że na podwórku wyły.

Psychicznie wykończony

Tadeusz opowiada, że zdarzało się również domownikom widzieć fragment czyjejś sylwetki. Raz tylko spodnie przemknęły, raz sylwetka bez głowy popłynęła za oknem. - Z początku człowiek był psychicznie wykończony. Wystarczyło, że gdzieś coś stuknęło, a już podskakiwałem, ale nie bałem się. Gdybym się bał, to nie wychodziłbym w nocy obejścia pilnować. Widły brałem, choć wiedziałem, że tym mu krzywdy nie zrobię, ale z nimi po podwórku chodziłem, bo złodzieje kradli pomidory z folii.
- Wszędzie pomocy szukałem - opowiada Matłosz. - Ksiądz proboszcz, co już nie żyje, dwa raz mszę świętą w domu odprawiał, pomodlił się, poświęcił. I nic. Poradził, żeby egzorcystę sprowadzić. Przyjechał egzorcysta z kurii, pomodlił się, a pod domem - jak ktoś chodził, tak chodził dalej, nawet bardziej rozjuszony.
Ktoś mu podpowiedział, że egzorcysta jest od złych duchów, a były właściciel domu nie był aż taki zły. Różnie tam ludzie o nim mówili, że nie bardzo sąsiedzki.

Dusza w dobrej formie

W niedzielne popołudnia Tadeusz lubił na moment podrzemać w łóżku. Leży, okno otwarte i pomyślał: "Teraz możesz wchodzić". I w tym momencie usłyszał, jakby kot skoczył z parapetu na podłogę. Albo jak żona kartofle obierała w kuchni. I nagle słyszy, jak ktoś wskakuje i zeskakuje z taboretu. Wiele razy. Teraz sobie myśli, że dusza po śmierci musi wracać do formy, bo siedemdziesięciolatek tak by nie skakał.

Stoi za panią

Grażyna przyjechała z Łodzi pociągiem, znajoma przywiozła ją do Matłoszów. Przygotowali już magnetofon kasetowy, bo o to prosiła. Miskę z wodą, wodę święconą. Usiadła na podłodze, jeszcze poduszkę jej podłożyli, żeby na gołym dywanie nie siedziała.
Żona Tadeusza powiedziała, że ten duch za nią chodzi. - Wiem, stoi właśnie za panią - odpowiedziała Grażyna. - Nie tylko on, jest ich więcej.
Wlała wodę święconą do miski i chciała kadzidełko zapalić. - Nie dał jej, ani zapalniczką, ani zapałkami - wtrąca Tadeusz. - Dopiero jak taśmę z muzyką puściła, a piorun wie, co to za muzyka była, taka płacząco-żałobna, wtedy pozwolił jej zapalić kadzidełko. W myślach z nim rozmawiała. Nie chciał się jej dać, chciał nią rządzić.
Grażyna powiedziała im, że może odprowadzić duszę do czyśćca tylko wtedy, jak ona się na to zgodzi. I że tam są takie drzwi, które dusze muszą trzymać, bo jakby się zamknęły, to klamka zostanie z drugiej strony. A dusze chętne są do pomocy, bo zależy im na dobrych uczynkach.
Za odprowadzenie duszy wzięła 400 złotych.

Na własnej skórze

Tadeusz wiele się nasłuchał o tych dziwnych sprawach, chociaż pamięta, że jak kiedyś w szpitalu leżał, to pacjent z bydgoskich Bartodziejów opowiadał mu o podobnym przypadku. Ale wtedy mu nie wierzył. Nie chciał z nim nawet o tym rozmawiać. Teraz inaczej na to patrzy, ale to trzeba przeżyć na własnej skórze. Nie zgadza się, że dusze po śmierci niczego złego nie zrobią, bo pamięta przypadek, jak zmarła matka po córce jeździła, aż ta na schodach się przewracała. Ktoś mu o tym opowiadał.
Z kolei kobieta ze Świecia mówiła mu, że ktoś chodził po jej mieszkaniu i pisał coś po tapetach. Ustalili, że to wisielec po tapetach maże. Inna kobieta z Borów Tucholskich dzwoniła, że chyba sąsiad urok na nią rzucił, bo diabła widzi, a w rodzinie taka złość poszła, że wszyscy się ze sobą kłócą. O, a w Zbrachlinie kiedyś bydło zdychało. Grażyna przyjechała i pomogła. Jej wierzy, bo jak synowa nie mogła zajść w ciążę, to ta jej powiedziała: "za rok zajdziesz". I proszę, jest wnuk. Później, na odległość, jeszcze trzy dusze im odprowadziła z domu.
Teraz czasem też ktoś wpadnie. Niedawno sąsiadka zmarła, wieczorem synowa usłyszała, jakby starszy człowiek nogami powłóczył. - Myślała, że to ja, ale mnie wtedy tam nie było - zapewnia. I jeszcze kiedyś gałązką mu machała przez okno. Myślał, że to wiatr winogronem rusza, ale to była gałązka wierzbowa, a wierzba rośnie dalej od domu. Przez okno nie widać.

UFO nad Wisłą

Mówi o sobie, że chyba pod jakąś gwiazdą się urodził, bo zaraz po ślubie widział coś dziwnego - kule wielkości dyni z ogonem. Jeszcze się przyglądał, którędy gazy odchodzą, bo przecież jakoś musiała latać. Później od innych usłyszał, że nad Wisłą inni podobne UFO widywali. Ktoś nawet myślał, że to księżyc, ale od północnej strony, to mu się w głowie nie mieściło. Albo jak ostatnio był w szpitalu, to też poczuł, że ktoś wstaje z jego łóżka. - Siostro, zmarł ktoś w tej sali? - zapytał. - A w której nie zmarł? - odpowiedziała.
Matłosz nie ukrywa, że przez tego ducha stał się osobą popularną. Nawet ktoś chciał kupić od niego dom i urządzić tam atrakcję turystyczną. Inna pani bardzo pragnęła przenocować u niego, żeby doświadczyć podobnych "atrakcji". Nie zgodził się. Popularność trochę go zmęczyła, później mówił, że już nie straszy i pozbywał się natrętów żądnych silnych wrażeń.
Jego zdaniem jak dusza jest u góry, to siły czerpie od Boga, a tu, na ziemi, ciągnie z człowieka.
- Jest takie przysłowie, jak na ziemi, tak w niebie, ale gdybym w niebie miał mieć to, co na ziemi, to nie byłoby wesoło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska