https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dwa polskie oblicza

TOMASZ MALINOWSKI
Podczas mundialu w Niemczech Polska pokazała dwa oblicza. Słabo zaprezentowała się reprezentacja i liczne grono osób towarzyszących, a już zupełnie beznadziejnie selekcjoner Paweł Janas. Wspaniale piłkarscy kibice - wierni i wytrwali, przeżywający oraz pocieszający swoich reprezentantów.

Paweł Janas, selekcjoner reprezentacji Polski powinien właśnie intensywnie pracować nad przygotowaniem raportu o występie reprezentacji w Niemczech. Mogę przypuszczać, że napisze w nim, że zrobił wszystko, od strony szkoleniowej, co było można z tymi zawodnikami; że dla kibiców był otwarty i pozwalał im towarzyszyć reprezentacji na każdym kroku; że doskonale układała mu się współpraca z przedstawicielami mediów, którzy pragnęli dzielić się z czytelnikami, słuchaczami i widzami w kraju każdym szczegółem z pobytu w Barsinghausen. Inny raport, na użytek Czytelników "Pomorskiej" sporządził wasz wysłannik. To prawda, nie byłem za ogrodzeniem Gilde Sporthotelu w Barsinghausen; widziałem za to 15- minutowe fragmenty treningów, uczestniczyłem w większości konferencji, obejrzałem jedno towarzyskie (z Chorwacją) i trzy grupowe spotkania. Stąd wzięły się moje świadectwa prawdy.

Świadectwo pierwsze

Był nim skład personalny reprezentacji. Jeżeli prawdą jest, że był on od początku do końca wyborem selekcjonera, to Janas określił, jakim jest człowiekiem. Jeżeli prześledzi się wszystkie nominacje podczas jego kadencji, to zwykle selekcjoner kierował się pewnym kluczem. Zawsze np. pozbywał się z kadry zawodników krnąbrnych; "wyczyścił" ją z piłkarzy, którzy za nim nie przepadali i których nie lubił on. Tym to sposobem 15 maja dowiedzieliśmy się, że o udziale w mundialu mogą zapomnieć: Dudek, Frankowski i Kłos.

Podczas etapu selekcyjnego do głosu doszedł pragmatyzm Janasa. Miał wizję osiągnięcia wyniku, ale postawił na pozbawioną sentymentów (odsunięcie zwłaszcza Frankowskiego i Dudka) skuteczność działania. Jego decyzje zostały na boiskach w Niemczech zweryfikowane bardzo szybko.

Przypadek zaś Bartosza Bosackiego dowodzi, że selekcjoner i jego doradcy fatalnie oceniali możliwości obrońcy Lecha. Gdyby więc nie kłopoty zdrowotne Damiana Gorawskiego, "Bosy" w ogóle nie zabrałby się z reprezentacją. Remontował własne mieszkanie, a potem odpoczywał od futbolowego znoju.

Świadectwo drugie

Selekcjoner jeszcze przed powrotem do Polski zdążył oznajmić: Nie zgadzam się z zarzutem, że zespół został źle przygotowany pod względem fizycznym. Jeleń czy Boruc prezentowali się bardzo dobrze, więc jednym treningi miały zaszkodzić, a innym pomogły? Tak nie można stawiać sprawy.

Należy zapytać Janasa: skoro było tak dobrze, to dlaczego było tak źle?

Selekcjonerowi i współpracującym z nim sztabowcom zabrakło kompletnie wyobraźni. Wiele kwestii puścili, po prostu, na żywioł. Część piłkarzy pojawiła się na kilka dni we Wronkach, inni wzięli urlopy, a potem wszyscy pracowali jedną miarą. Czy nie można było, tak jak uczyniło to wiele reprezentacji, wspólnie (żony, kochanki, sympatie) wyjechać gdzieś razem, z jednej strony odpocząć, dobrze się poznać i zintegrować, a potem po dokładnych badaniach, w Szwajcarii zabrać się do pracy? Trudno uwierzyć, żeby na przeszkodzie stanął brak pieniędzy.

W Szwajcarii wszyscy pracowali tymczasem równo i na pełnych obrotach. Szymkowiak z Żurawskim, którzy w swoich klubach byli wyróżniającymi się graczami, tak samo jak Krzynówek, Radomski i wielu jeszcze innych zawodników, którzy sezon spędzili na ławce rezerwowych czy nawet trybunach. A właśnie po dwójce pierwszych najbardziej było widać, że nie są w Niemczech dysponowani. W żargonie sportowym mówi się, że w Szwajcarii piłkarze zostali "zajechani". W każdym z trzech meczów (może najmniej było to dostrzegalne w pierwszej połowie potyczki z Niemcami) ciężko biegali, byli wolniejsi, słabsi w pojedynkach wręcz. Przypadek "Szymka" pozostaje zresztą najbardziej symptomatyczny. Wyniki badań jego krwi były najgorsze ze wszystkich, po pomoc zwrócono się do ekspertów w Warszawie. Zawodnik najpierw zagrał źle, potem został odstawiony na ławkę, by ponownie wrócić na mecz z Kostaryką i ponownie wypaść słabo.

Świadectwo trzecie

Niewybaczalnym błędem Janasa był kompletny brak strategii gry. Selekcjoner bez przerwy miotał się. Przed wylotem do Niemiec reprezentacja zagrała z Kolumbią w ustawieniu 1-4-4-2. Zmęczeni ciężkim zgrupowaniem piłkarze przegrali z podróżnikami z Ameryki Południowej wyraźnie. Janas się wystraszył i w kolejnym meczu kontrolnym, z Chorwacją w Wolfsburgu, postawił na system 1-4-5-1. Biało-czerwoni też nie byli w tym spotkaniu przekonujący, choć z walczącymi z problemami żołądkowymi Chorwatami wygrali skromnie 1:0. Eksperyment się powiódł, jednak nie dostarczył wystarczających argumentów, aby podobnie zagrać już o punkty z Ekwadorem. A jednak na taki właśnie wariant taktyczny zdecydował się trener. Przegraliśmy z kretesem.

Niemców Janas postanowił zaskoczyć ustawieniem, którego nigdy wcześniej nie stosował: 1-4-2-3-1. Skłoniła go do tego wysoka forma Ireneusza Jelenia. Gospodarzy turnieju i ich faworytów Polacy mieli zaskoczyć atakiem, przede wszystkim, z obu skrzydeł. O zaskoczeniu nie mogło być jednak mowy, Krzynówek, Smolarek i Żurawski znów nie mieli swojego dnia. W polu gra Polaków, agresywnym presingiem, mogła się jeszcze podobać, ale w ofensywie biało-czerwoni sporadycznie zagrażali składnymi akcjami.

Z Kostaryką, meczu już tylko o honor, Janas powrócił do wariantu z dwoma napastnikami. Wygraliśmy, jednak graczy pomocy i ataku wyręczył najmniej doświadczony obrońca - Bosacki.

Świadectwo czwarte

Dlaczego reprezentacja Pawła Janasa uciekała od kibiców i "szpiegów" nasłanych przez rywali, treningowe boisko zasłaniała kotarami, ustawiała barierki w odległości 100 metrów? Bo piłkarze ćwiczyli do znudzenia stałe fragmenty, w dzisiejszej piłce, co pokazuje przebieg turnieju, to oręż o niebagatelnym znaczeniu. Jakość wykonywanych rzutów rożnych (w 3 meczach Polacy egzekwowali je aż 30 razy) pozostawiała wiele do życzenia. Wykonawcy - Krzynówek i Żurawski czynili to niestarannie, brakowało im wyczucia przestrzeni. Przełamanie nastąpiło w spotkaniu z Kostaryką. Właśnie "z rogów" drużyna zdobyła dwie bramki, choć pierwsza padła w efekcie faulu Smolarka na kostarykańskim bramkarzu.

Świadectwo piąte (niezależne od Janasa i drużyny)

Nie mogłem tutaj w Niemczech radować się z gry reprezentacji Polski, za to wiele dowodów uznania odbierałem za postawę biało-czerwonych kibiców. W Gelsenkirchen Mazurek Dąbrowskiego w ich wykonaniu był najwspanialszym, jaki kiedykolwiek słyszałem na meczu naszej reprezentacji! W Dortmundzie, poza naprawdę pojedynczymi chuligańskimi epizodami, nie dali się sprowokować. W Hannoverze, gdzie znów "byli u siebie", pokazali drużynie, że potrafią być z nią na dobre i złe. Zawsze kolorowi, radośni, śpiewający na ulicach i stadionach. Wierni i wytrwali, zwłaszcza w Barsinghausen, gdzie trener i zawodnicy wielekroć albo stroili fochy, albo dawali dowody oschłości lub wręcz zniecierpliwienia.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska