Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzięki profesorowi zobaczę Ararat

Adam Willma
Artyom z młodszą córką
Artyom z młodszą córką Adam Willma
Lekarz w Węgrowie kazał Artyomowi jechać do Bydgoszczy: - Tam jest neurochirurg, który potrafi czynić cuda.

W Armenii z każdej części kraju widać górę Ararat. Majestatyczny szczyt jest symbolem Ormian, ale dziś leży po tureckiej stronie granicy. Ormianom pozostała satysfakcja, że od ich strony góra jest piękniejsza. Od strony tureckiej nie robi już tak wielkiego wrażenia.

Miłość bez granic

Artyom Minasyan widział Ararat każdego dnia z okna swojego domu - bloku z czerwonego wulkanicznego tufu, jakich wiele w Erewaniu.
Skończył rosyjską szkołę (w tamtych czasach uchodziła za bardziej prestiżową od ormiańskich), dostał pracę jako cholewkarz. Ale fabryki upadły, a czegoś trzeba było żyć. Brat ściągnął go więc do Polski. Jeździli po towar na Stadion Dziesięciolecia, obwożąc go później po targowiskach i wsiach w okolicy Sokołowa.

W autobusie do Warszawy poznał Elę, dziewczynę z pobliskiej wsi.
- Był taktowny i kulturalny. Zakochałam się na śmierć i życie - śmieje się Ela. - Rodzina ostrzegała, że obcokrajowiec, że nie wiadomo jakie ma obyczaje, że zrobi dziecko i ucieknie. Nic się nie sprawdziło.
- Dlaczego nie Ormianka? - dziwi się Artyom. I szybko znajduje odpowiedź: - Miłość. A poza miłością Ela ma ormiańskie rysy! W ogóle jest ciemna, te blond włosy to tylko farba. Zresztą moi rodzice zawsze mówili - nieważna narodowość, ważne żeby dziewczyna była dobra. I jest! Dla sprawiedliwości urodziły nam się dwie córeczki. Starsza - o ormiańskich rysach, a młodsza wypisz wymaluj Słowianka.

Nie ma życia bez szaszłyków

Ormiańskie pochodzenie Artyoma zdradza jedynie lekki akcent. Gramatykę opanował niemal perfekcyjnie. W ciągu kilku godzin naszej rozmowy zalicza ledwie parę drobnych wpadek: - To wszystko sprawa chęci. Może gdyby nie rosyjska szkoła, byłoby mi trudniej, ale słowiańskie języki są do siebie tak podobne, że nauka polskiego przychodziła mi łatwo. Nie chciałem jednak tylko się dogadać, ale mówić gramatycznie. No i nauczyłem się. Najpierw w mowie, a później również w piśmie. Wszystko można, wystarczy tylko chcieć.

Wypracowali z Elą kompromis w kuchni. - Z domu wyniosłam tradycyjne polskie gotowanie, więc ormiańskie przepisy, z których nauczyła mnie teściowa wydawały mi się dziwne. Ale z czasem bardzo je polubiliśmy. Dzieci już nie wyobrażają sobie obiadów bez gołąbków na liściach winogron i ormiańskich szaszłyków. Zasmakowała nam też zupa spas.

- Cieszę się z tego, że żona gotuje również po ormiańsku bo to spory wysiłek z jej strony. Potrawy ormiańskie są zwykle bardziej skomplikowane w przyrządzaniu, nie mówiąc już o problemie z produktami. Baranina nie jest w Polsce zbyt popularna, podobnie jak niektóre południowe warzywa i owoce, które u nas są stałym elementem kuchni. Prawdę powiedziawszy, jeśli czegoś mi brak, to właśnie smaku tamtych owoców. Na Południu, gdzie słońca jest pod dostatkiem, wszystko trochę inaczej smakuje. Ale głodny człowiek zje wszystko, więc ja nie wybrzydzam.

Góry i lasy

Również polska obyczajowość nie była dla Artyoma problemem: - Sporo wiedziałem o Polsce. O Papieżu, Wałęsie, ale tez o historii, bo mój dziadek służył w carskich oddziałach stacjonujących w Łodzi i sporo powiadał. Wiedziałem też, że dla nas, Ormian Polska była zawsze bardzo tolerancyjna i przyjazna, a Ormianie walczyli po polskiej stronie pod Grunwaldem i Wiedniem. Ale prawdziwe zaskoczenie czekało mnie po przyjeździe. Dowiedziałem się, że wiele ważnych polskich osobistości ma ormiańskie korzenie. Może dlatego, że nam łatwo się dostosować do polskich obyczajów, bo jesteśmy chrześcijanami. Polska Wigilia czy Wszystkich Świętych bardzo mi przypadły do gustu.

Kilka lat temu Minasyan zainteresował się fotografią. Rozpoczął od zdjęć rodzinnych, z czasem wyspecjalizował się w fotografii przyrody:
- W Armenii przywykłem do gór i suchego klimatu - wyjaśnia. - Polskim fenomenem są wilgotne lasy. Jest ich tu niesłuchanie dużo, a dzięki temu ogromnie dużo wspaniałych zwierząt. To daje duże możliwości dla fotografa.
W ubiegłym roku zorganizowano Artyomowi pierwszą indywidualną wystawę zdjęć przyrodniczych.

Bez złudzeń

Sielanka skończyła się kilka miesięcy później: - Poczułem silny, tętniący ból z tyłu głowy. Zaniepokoiło mnie to, bo ja mam raczej niskie ciśnienie. W badaniu stwierdzono obecność dużego guza blisko pnia mózgu. Gdy się o tym dowiedziałem, ręce mi opadły, uszło ze mnie życie.

Wizyta u specjalisty w Warszawie nie polepszyła sytuacji. Perspektywa była ponura. Nawet jeśli uda się usunąć intruza z mózgu pozostanie kaleką - zakomunikowano. Straci słuch w jednym uchu, pojawią się problemy z przełykiem, uszkodzony zostanie nerw twarzowy, będą kłopoty ze wzrokiem.
Ela: - Dowiedziałam się w pracy. Miałam właśnie wychodzić do sklepu. Usiadłam i płakałam nie wiedząc jak powiedzieć o tym dziewczynkom. Przecież tata był dla nich najważniejszy. To on poświęca im najwięcej czasu, bawi się, uczy, podsuwa im różne pomysły. Uwielbiają go bezgranicznie.
Rodzina starała się pocieszać, ale przygotowywała się na najgorsze. - Nikt z krewnych nie miał złudzeń, bo przeżyliśmy śmierć wujka, który zmarł wskutek guza w mózgu w wieku 41 lat. Wszyscy dobrze pamiętaliśmy tę sytuację.

Lewy kąt

Grobowy nastrój w domu przerwał dopiero lekarz z Węgrowa.
- Powiedział mi, że w Bydgoszczy jest jakiś wspaniały chirurg, który potrafi czynić cuda wspomina Minasyan. - Ustaliliśmy, że ten chirurg to prof. Harat. Zapisałem się na konsultacje. Profesor po raz pierwszy powiedział mi, że "guz lewego kąta mostowo-móżdżkowego" jest najprawdopodobniej nerwiakiem, który nie powoduje przerzutów. Zastrzegł, że operacja jest równoznaczna z utratą słuchu w jednym uchu, ale stwierdził, że istnieje możliwość ocalenia nerwu twarzowego. To była niesamowita rozmowa - czułem się tak, jakbym rozmawiał z psychologiem. Był życzliwy i skromny, ale jednocześnie bardzo konkretny. Jako dziecko poważnie chorowałem i przechodziłem operacje w Moskwie i Jekatyrynburgu, więc spotkałem w życiu wielu lekarzy. Ale nigdy kogoś takiego jak prof. Harat i dr Sokal ze Szpitala Wojskowego. Przy okazji okazało się, że profesor wie sporo o kulturze Ormian. Po raz pierwszy wyszedłem z gabinetu uśmiechnięty. Bez jednego ucha można przecież żyć.

Czekają gołąbki

Operacja trwała 8 godzin. Chorego usadowiono w pozycji siedzącej. Minasyan: - Ani przez chwilę nie zwątpiłem. Miałem wewnętrzne poczucie, że znalazłem się w rękach najlepszego specjalisty na świecie.
Żona i córki codziennie modliły się razem. W miejscowym kościele odprawiono mszę za zdrowie Minasyana.
Po wybudzeniu Artyom widział podwójnie. Profesor uspokoił go, że ten objaw minie. I tak się stało. Powoli zanika też pooperacyjne porażenie nerwu twarzowego. Osiem dni po operacji pacjent wrócił do Sokołowa.
Rodzice na razie nic wiedzą o niczym: - U nas więzi rodzinne są niebywale silne - podkreśla Artyom. - Ormianie żyją życiem swoich dzieci, więc wiedziałem, że dla mojej starszej mamy i dla taty taka informacja byłaby zabójcza. Niedługo im powiem. Wiem, że pierwsze co zrobią po przyjeździe do Polski, to pojada do Bydgoszczy, podziękować profesorowi. U nas w Armenii, jeśli ktoś wyrządził ci dobro, nie zapomina się o tym nigdy. Obowiązuje wdzięczność do końca życia. Sam nie wiem, jak dziękować, za to, co spotkało mnie w Bydgoszczy. Chciałbym chociaż zaprosić profesora na gołąbki w liściach winogronowych i szaszłyki.

Mam te chwile prze oczami

Rozmowa z prof. MARKIEM HARATEM, neurochirurgiem z Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy

- To była trudna operacja?

- Jedna z trudniejszych i najdłuższych. Przez cały czas trzeba zachować pełną koncentrację, a czasem wręcz na samym końcu operacji, kiedy zostają ostatnie fragmenty, dzieją się rzeczy najważniejsze, decydujące o tym, w jakim stanie będzie pacjent po zabiegu. Wiele zależy od wielkości guza, a w tym przypadku przekraczał on już 4 centymetry i naciskał na pień mózgu odpowiedzialny na różne istotne czynności życiowe.

Cały "smaczek" w takich operacjach polega na tym, aby przy usuwaniu guza nie zniszczyć nerwu twarzowego. Na szczęście mamy dziś aparaturę, która pozwala na precyzyjne monitorowanie. Robimy na przykład pobudzenia kory mózgowej i sprawdzamy jaki czas upływa od impulsu do reakcji mięśni. A zatem wiemy jak funkcjonuje układ nerwowy w trakcie trwania zabiegu. Ta aparatura umożliwia poszukiwanie nerwu twarzowego, który jest prawie niewidoczny i pozostaje na granicy przewodzenia impulsów. Możemy go znaleźć i w sposób najdelikatniejszy oddzielić od guza (choć nie zawsze to możliwe). To ma ogromne znaczenie, bo od przewodzenia impulsów zależy, czy pacjent będzie umiał ruszać nogą, czy będzie mógł zamykać powiekę, słyszeć, czuć dotyk. To wszystko wiem już w czasie zabiegu dzięki wyszukanemu sprzętowi i doświadczonym lekarzom lekarzy, którzy potrafią go obsługiwać.

- Jak można wytrzymać 8 godzin przy stole operacyjnym w pełnej koncentracji?

- Trochę się człowiek przyzwyczaja, trochę pomaga adrenalina. Gdy odchodzę po takiej operacji od mikroskopu, wyglądam jak po walce bokserskiej - mam oczy opuchnięte od ucisku przez okular mikroskopu. W emocjach i stresie tego ucisku się nie czuje. W trakcie operacji robimy sobie minutowe lub dwuminutowe przerwy, w chwilach, gdy spadają potencjały bo za mocno został uciśnięty pień lub pociągnięty nerw albo dochodzi do skurczu naczyń i trzeba zadziałać podając sterydy, podnosząc ciśnienie itp. Wtedy mamy chwilę wytchnienia, podczas której można napić się herbaty czy kawy. Dłuższych przerw raczej nie stosujemy. Najbardziej dramatyczne chwile z takich operacji pozostają oczywiście w człowieku i stale mam je przed oczami, gdy zamykam powieki.

- Kolejnego dnia po tak ciężkiej operacji może pan odpocząć?

- Nie, niestety. Takiego wytchnienia nie ma nawet w dniu operacji, bo zwykle są jeszcze później konsultacje, są pacjenci, których trzeba odwiedzić. A następnego dnia są kolejne zabiegi. Gdy przychodzę do pracy, operacje wykonuję codziennie. Staram się oczywiście wygospodarować czas wolny. Wtedy wsiadam na rower albo pływam. To sposób na odprężenie i utrzymanie dobrej kondycji.

- Pan mówi o sprawach technicznych, ale pacjenci podkreślają, że - jak rzadko kto - potrafi pan z nimi rozmawiać.

- Jeśli tak, to bardzo mi miło. Staram się rozumieć, co czuje pacjent, siadając naprzeciwko lekarza od którego słyszy najważniejsze dla siebie informacje. Nie bagatelizuję tego, przedstawiam zabieg jako nadzieję - jeśli się wszystko powiedzie to przed pacjentem nowe życie.

- Pojawiają się w pana gabinecie ludzie z drugiego krańca Polski, którzy są przekonani, że tylko pan może im pomóc...

- ...i to jest wielkie wynagrodzenie za wysiłek i ten kawał życia, który inwestujemy. Jest poczucie spełnienia, gdy dowiaduję się o takich rzeczach.

- Ale kolejka stale rośnie.

Owszem, kolejka jest długa, czasem mam wrażenie,że aż za długa, że nie powinienem już zapisywać i stwarzać nadziei na pomoc. Ale do tej pory, dzięki dobrej organizacji i dzięki temu, że - jak teraz - dopiero po 20.00 wracam z pracy (śmiech) ta kolejka nie jest niebezpieczna dla pacjentów. Ci, którzy muszą być operowani szybko, nie czekają zbyt długo. Na dwóch salach operacyjnych robimy dziennie 2-4 zabiegi zawiązane z guzami mózgu, a operacji w Klinice Neurochirurgii Szpitala Wojskowego około 8 dziennie.

Rozmawiał ADAM WILLMA

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska