Ledwo dwa tygodnie zabawiła w mieście dywizja gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, którą naczelnik Tadeusz Kościuszko wysłał, by przeniosła powstanie do Wielkopolski. Dąbrowski jednak nie miał wystarczających sił, by zaatakować Poznań. Ruszył co prawda na Toruń, ale w Przysieku zorientował się, że i tu nic nie wskóra.
W Bydgoszczy zastała go hiobowa wieść - główne siły powstańców zostały rozgromione przez Rosjan pod Maciejowicami, a Kościuszko dostał się do niewoli. Na dodatek za Notecią swoje wojska zebrali już Prusacy i ruszyli w stronę Bydgoszczy. Gen. Dąbrowski nie miał innego wyjścia i musiał wycofać się w stronę Warszawy.
Żołnierze w pośpiechu opróżniali miejskie magazyny, a dowódca naciskał mieszczan, by pospieszyli się ze spłatą kontrybucji w wysokości 100 tys. talarów, którą nałożył na miasto. Rozumni bydgoszczanie grali jednak na zwłokę, która w końcu opłaciła się im.
Dąbrowski w ramach zadośćuczynienia zabrał sobie spory obraz, który zdobił ratusz miejski i kazał wywieźć z wojskiem zakładników.
Los więźnia dotknął panią von Ledebur, córkę pruskiego pułkownika, radców domenialnych Grabowskiego i Broscoviusa, dyrektora poczty Tschepiusa i burmistrza Radzibora. Zakładnicy sami musieli załatwić sobie powozy do podróży.
17 października 1794 r. ostatni polscy żołnierze wymaszerowali z miasta. We Włocławku udało się z obozu uciec burmistrzowi Radziborowi. Pozostali zakładnicy zostali uwolnieni dopiero 9 listopada. Władze pruskie wypłaciły im sowite odszkodowania, za krzywdy wyrządzone przez powstańców.
Generał Dąbrowski wrócił do Bydgoszczy dopiero po 12 latach. Tym razem z armią Napoleona, cesarza Francuzów.
