Infomacja pojawiła się we wtorek i do dziś żyje, ma się nieźle i cały czas rośnie. Cały czas z zapałem dokładane są kolejne elementy. Pojawiły się już nawet informacje o licznych konkurentach Unibaksu, więc zanosi się chyba na przetarg na organizacje meczów Falubazu. Kto wie, może na miarę starań o Grand Prix Polski?
Tymczasem tańce Myszki Miki na Motoarenie są wydarzeniem równie prawdopodobnym, jak mecze Unibaksu na Millenium Stadium w Cardiff. Dlaczego? Głównie z powodów finansowych.
Falubaz wynosząc się z Zielonej Góry mógłby równie dobrze ogłosić bankructwo. Brak dochodów z biletów w przypadku mistrzów Polski (plus koszty wynajęcia obcego obiektu) to dziura w budżecie w wysokości minimum 3 mln zł. Żaden klub Enei Ekstraligi nie mógłby sobie pozwolić na utratą trzeciej części wpływów.
Deklaracja Unibaksu (nieoficjalna, bo prezes Wojciech Stępniewski nie wypowiedział się na ten temat - co zresztą nie dziwi) wynika wyłącznie z solidarności działaczy. Kluby chcą pomóc Robertowi Dowhanowi w trudnych negocjacjach z władzami miasta. Właśnie stwarzając pozory wyprowadzki ukochanych w Zielonej Górze żużlowców.
Pomińmy już fakt, że Unibax nie jest właścicielem Motoareny. Stadion mógłby ewentualnie zaproponować obcemu klubowi MOSiR, który o tym pomyśle nawet nie słyszał.
Scenariusz jest łatwy do przewidzenia. Rosnąca złość zielonogórskich fanów (dla drugiej strony konfliktu - wyborców) doprowadzi wcześniej czy później do kompromisu. Odpowiednia umowa zostanie podpisana, PZMot w imię sportu znowu nagnie zasady i licencje Falubazowi przyzna. I na tym bajka się skończy.