Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy skończyła 19 lat, dowiedziała się o żydowskich korzeniach

Rozmawiała Jolanta Zielazna [email protected]
Agata Tuszyńska, reportażystka, biografistka m.in. Isaaca Singera, Wiery Gran, Ireny Krzywickiej, autorka  bestsellerowej "Rodzinnej historii lęku”. W bardzo osobistej książce "Ćwiczenia z utraty” opisała walkę swego męża Henryka Dasko z chorobą nowotworową. Laureatka nagrody Pen-Clubu im. Ksawerego Pruszyńskiego za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu
Agata Tuszyńska, reportażystka, biografistka m.in. Isaaca Singera, Wiery Gran, Ireny Krzywickiej, autorka bestsellerowej "Rodzinnej historii lęku”. W bardzo osobistej książce "Ćwiczenia z utraty” opisała walkę swego męża Henryka Dasko z chorobą nowotworową. Laureatka nagrody Pen-Clubu im. Ksawerego Pruszyńskiego za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu Jarosław Pruss
Rozmowa z Agatą Tuszyńską, pisarką.

- Jakie lęki musiała pani pokonać, by napisać książkę "Rodzinna historia lęku"?
- Bez wsparcia mojego męża Henryka, wówczas jeszcze nie męża, pewnie nie miałabym dość odwagi, żeby tę książkę skończyć. Choć wiedziałam, że muszę ją napisać. Widziałam, że ta historia musi zostać opowiedziana. Historia...

- ... historia pani rodziny.
- Historia głównie żydowskiego pochodzenia mojej matki i całej rodziny ze strony matki. Historia, która była skrzętnie skrywana przede mną po to, żeby było mi lepiej i łatwiej żyć w Polsce powojennej. Historia, która była właśnie historią lęku. Lęku mamy - małej dziewczynki w getcie, lęku jej matki, która była w getcie, później ukrywała się po aryjskiej stronie, nie przeżyła wojny i lęku wszystkich żydowskich przodków w Łęczycy. To było bardzo trudne. Henryk stał przy mnie i mówił: Wiem, że chcesz tę książkę napisać. Jestem przy tobie, pisz ją. Mimo iż moja rodzina tak naprawdę nie chciała, żeby te sprawy były ujawnione.

- A rodzice?
- Było im bardzo trudno tę książkę zaakceptować. Czytali ją w maszynopisie i dla obojga, choć dla każdego z innych powodów, było to bardzo trudne. Ja już nie mogłam dłużej żyć z tajemnicą, o której dowiedziałam się, mając 19 lat. Wcześniej nie domyślałam się niczego. Uważałam, że jestem Polką w Polsce, odziedziczyłam po ojcu niebieskie oczy. Moja mama bardzo to ceniła. Kiedy poznałam Henryka, od razu mu powiedziałam o tajemnicy. Opowiedziałam mu całą historię ukrywania się mamy w getcie, poza nim. To był ktoś, kto towarzyszył mi w wychodzeniu z tego lęku. Przy nim czułam się silna. Pokonanie tego lęku jest konieczne, bym mogła żyć dalej. Książka była jedynym sposobem, by się z tym uporać.

- To był taki coming out.
- Można tak powiedzieć.

- Co było, a co ciągle jest dla pani trudne w wiedzy o pochodzeniu matki?
- Myślę, że już się z tym uporałam. To część mojej historii. Mam podwójne korzenie: polskie i żydowskie. One się we mnie boksują, ale i żyją wspólnie. To jest trudne, kiedy odbywają się rozmowy na tematy polskie i żydowskie, dlatego, że staram się stawać po obu stronach jednocześnie. Jestem córką mojej matki, która pochodzi z żydowskiej rodziny i podczas okupacji miała również złe przeżycia związane z Polakami. Jestem też córką mojego ojca, który jest Polakiem, jego matka, moja ukochana babcia była Polką, pomagała Żydom w czasie okupacji. Ta dwoistość cały czas we mnie jest. W rozmowach, kontaktach, zarówno z Żydami, jak i Polakami, bywa to trudne. Ale już mi nie przeszkadza, bo mam wrażenie, że najtrudniej jest żyć w sekrecie i nie mieć odwagi mówić o tym.

- Przez tę dwoistość bywa pani w z sobą konflikcie.
- No tak, to prawda. Ale tak już, myślę, jest w tradycji żydowskiej. Zadaje się dużo pytań i konflikty się dyskutuje, powstają kolejne komentarze. Tak, jak komentarze do Tory każdy cadyk może mieć inne, tak ja do moich pytań i konfliktów staram się dopisać różne komentarze. Byliśmy z moim mężem bardzo dobrzy w tego rodzaju dyskusjach i rozmowach. Henryk też jest z pochodzenia Żydem, z tego powodu opuścił Polskę w 1969 roku.

- Wtedy, gdy mama zdradziła tajemnicę, nie interesowała się pani sytuacją Żydów w Polsce?
- Zupełnie nic o tym nie wiedziałam, choć czułam, że to nie jest dobra wiadomość. Skoro matka ukrywała przez tyle lat, to znaczy, że to nie jest dobre i ja też to mam ukrywać. Przynajmniej do momentu, kiedy się nie zorientuję, o co chodzi i dlaczego tak było? To wtedy zaczęła się moja fascynacja Singerem, czytanie jego książek, próba odkrycia żydowskiego świata. Najpierw w jego prozie, później idąc śladami tej prozy w miejscach, które były z Singerem związane. Wchodziłam w ten świat i starałam się zobaczyć, co w nim było charakterystycznego, na czym polega tradycja, religia. No i gdzie w ogóle ci wszyscy Żydzi są? Ci się z nimi stało? To była dość długa droga.

- Rozumiem zafascynowanie Singerem. A później? Kolejni bohaterowie to też Żydzi. Przypadek?
- Irena Krzywicka to czysty przypadek! Byłam akurat w Paryżu i ktoś mnie spytał, czy nie chciałabym wysłuchać Ireny Krzywickiej. Ona słabo już widzi, chce spisać swoje wspomnienia. Spotkałyśmy się, uznałam, że to fantastyczna postać. Zresztą, wszystkie moje postaci mają coś wspólnego - to, że w ich losie odbija się cały świat, ich życie i biografia są reprezentatywne dla jakiegoś pokolenia, formacji intelektualnej czy artystycznej. Singer to przedwojenna Warszawa i literatura tego okresu, środowisko żydowskie; Krzywicka to przyjaźń ze skamandrytami, to Iwaszkiewicz, Boy, Ziemiańska, walka o świadome macierzyństwo - cały kompleks zagadnień. Postać, która jest lustrem epoki. Żydowska tożsamość była u Krzywickiej na drugim planie.

- Mało osób w ogóle wie, że była z pochodzenia Żydówką.
- Tak. Ona nie poszła do getta. Mieszkała w Warszawie, na aryjskich papierach po drugiej stronie muru. Jej żydostwo było bardzo nieoczywiste.

- Wiera Gran - też Żydówka.
- To już była świadoma decyzja. Najpierw "wchodziłam" do getta z moją mamą, kiedy ona była małą dziewczynką. Wtedy starałam się widzieć getto oczami 9-10 letniej dziewczynki. Natomiast z Wierą Gran "weszłam" do getta jako młoda, 25-letnia kobieta. Nie "jakaś tam" kobieta, nie krawcowa, nawet nie nauczycielka, jak moja babcia, ale jako śpiewaczka, gwiazda. Jako ktoś, kto wydaje się być wyjęty z ekskluzywnego świata przedwojennych warszawskich kabaretów. Tymczasem to jest getto, mur, ludzie, którzy jeszcze nie wiedzą, że są skazani na śmierć, choć odebrano im bardzo wiele. W dużej części głodowali i nie mieli środków do życia. I wśród nich wyrasta piękna młoda dziewczyna, która błyszczy, śpiewa piosenki. To było zupełnie inne "wejście" do getta.

- Z jednej strony ludzie umierają z głodu, z drugiej - kawiarnia, rozrywka...
- ...szampan, kawior. Przedtem niewiele wiedziałam o rozrywce w getcie. Z Wierą Gran przyjrzałam się temu bliżej. Ona tam pracowała. Na chleb i na to, żeby utrzymać rodzinę. Uważała, że nie ma nic złego w tym, że śpiewa w getcie, śpiewa dla Niemców. W swoim sumieniu wydawała się uczciwie spełniać moralny obowiązek śpiewaczki. Natomiast to, co się stało potem, jak jest oskarżana po wojnie, jak przypięto jej łatkę kolaborantki, to zupełnie inna sprawa.

- Z powodu jednego fragmentu książka o Wierze Gran ciągle budzi emocje.
- No tak się stało. Stało się przez wątek Szpilmana, który był w getcie, w kawiarni "Sztuka" razem z Wierą Gran. Akompaniował jej. I tylko tych dwoje artystów ze "Sztuki" przeżyło wojnę. Pianista i śpiewaczka. Historia pianisty, dzięki Polańskiemu znana jest na całym świecie. A Wiera Gran nie istnieje. Nie istnieje zarówno we wspomnieniach Szpilmana, jak i w książce, którą napisał z Waldorffem, nie istnieje w filmie "Pianista" Polańskiego. Przez półtora roku okupacji razem pracowali. Co takiego stało się między tym dwojgiem, że Szpilman wykreśla ją ze swego życia? W swojej książce nie chciałam zrobić tego, co zrobił Szpilman i napisałam, co Wiera Gran o nim mówiła. To spotkało się z bardzo agresywną reakcją rodziny, która doprowadziła do procesu w Polsce i w Niemczech.

- W Polsce wątek Szpilmana i Gran zdominował książkę i zaczął żyć własnym życiem.
- Tak się nie stało w Ameryce, we Francji, Hiszpanii i w innych krajach, gdzie książka wyszła. Ale w Polsce tak jest. Mam wrażenie, że ten wątek zdominował dyskusję głównie wśród osób, które książki nie czytały, znają tylko recenzje i nagłówki. Jeśli się przeczyta książkę widać, że mówi o całej złożoności życia artysty w getcie, o cenie przeżycia, o tym, co gotowi jesteśmy poświęcić, co jest ważne w sytuacjach granicznych. Mówi także, jak można, albo nie można, odbudować życie po takim doświadczeniu wojennym. O tym, co mi się zarzuca, Wiera Gran sama napisała w 1980 roku, kiedy żył Władysław Szpilman. On wówczas nic z tym nie zrobił. Nie doszło do konfrontacji tych dwojga ani wtedy, ani później, gdy Wiera Gran nagrała swoją relację dla Fundacji Shoah Szpilberga w 1996 roku. Oboje wtedy żyli. Powtarzam jeszcze raz, to, co mówi Wiera Gran, to nie jest moje zdanie. Ja nie mam żadnych dowodów na to, że Wiera Gran ma rację. Co więcej żadne źródło tego nie potwierdza i ja to w książce piszę. Ale ponieważ pianista stał się obsesją ostatnich lat jej życia, pisząc o śpiewaczce nie mogłam tego pominąć.

- Przekonała się pani, że nie tylko stosunki polsko-żydowskie, ale także żydowsko-żydowskie to grząski grunt.
- Jeśli nawet nie jeszcze bardziej. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo nie rozumiem, dlaczego? Dlaczego nie możemy omawiać spraw, które są trudne i próbować "oświetlać" je z różnych punktów widzenia? Próbować mówić o ludziach, którym udało się ocaleć nie jak o świętych, ale jak o normalnych, zwykłych ludziach. To nie jest tak, że w getcie byli sami święci. Nie sądzę, że w związku, z tym, że tak strasznie cierpieli nie wolno mówić o nich rzeczy, które - powiedzmy - są mniej popularne albo których inni nie chcą słyszeć. Mogę o tym mówić, bo sama do tego narodu należę.

- Wydawałoby się, że po Wierze Gran powinna pani mieć dość...
- ... mam

- żydowskich bohaterów...
- Mam, mam.

- Nie ma pani, bo później byli Tyrmandowie, a teraz jest Bruno Schulz.
- Prawda, tak się właśnie stało, choć nie wiem, dlaczego. Teraz też będzie historia pamięci, sposobu życia mężczyzny w pamięci kobiety. Józefina Szelińska była jedyną kobietą, którą chciał poślubić, jedyną, której się oświadczył. Kobieta, która była przechrzczoną Żydówką, ocalała podczas wojny, przeżyła Schulza, a potem była świadkiem jego "życia po życiu". Świadkiem kolejnych odkryć jego biografa Jerzego Ficowskiego, wydawania kolejnych listów, publikacji, tek rysunków i szczegółów biograficznych. Dowiaduje się rzeczy, których nie wiedziała będąc z nim.

- Która z książek do tej pory napisanych jest dla pani najważniejsza, a która była najtrudniejsza? Bo to chyba dwie różne sprawy?
- Tak, aczkolwiek nie wiem, czy potrafię powiedzieć. Myślę, że w takiej kolejności: "Rodzinna historia lęku", "Ćwiczenia z utraty" i Wiera Gran. Któraś z tych książek, czy też wszystkie trzy były i najważniejsze, i najtrudniejsze.

- Łatwiej być pani polską Żydówką w Polsce czy poza Polską?
- Kiedyś pewnie bym powiedziała, że łatwiej jest poza Polską. A teraz chyba wszystko jedno. Poza Polską mam więcej żydowskich przyjaciół, głównie w Toronto i w Nowym Jorku. To tam uczestniczę w świętach żydowskich, czego nigdy nie robię w Polsce. Jeśli tam jestem, uczestniczę zarówno w przyjęciach sederowych, jak i noworocznych Rosz Haszana, w hanukowych. W Polsce nie uczestniczę. W Polsce rodzinnie, głównie z ojcem, obchodzę święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc.

- Kompletne rozdwojenie!
- Tak, ale już się do tego przyzwyczaiłam. W każdym razie nie odczuwam z tego powodu lęku, który czułam jeszcze 15-20 lat temu.

***
Spotkanie z Agatą Tuszyńską odbyło się w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Bydgoszczy w ramach programu Dyskusyjne Kluby Książki przy współpracy Instytutu Książki.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska