Profesor Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka powiedział - powołując się na orzecznictwo Trybunału w Strasburgu - że rzecz z policyjnym strzelaniem do przestępcy wcale nie jest taka prosta jak się niektórym wydaje. Otóż policjant "nie może strzelać, by zabić". Może tak zrobić "jedynie w wyniku bezwzględnej konieczności użycia broni w ochronie życia". I już ostatni cytat z profesora: "Ideał Brudnego Harry'ego jest może dobry, ale on działał w sytuacji, w której wszyscy jego przełożeni i koledzy byli skorumpowani. Jeśli polska policja taka nie jest, to nie bawmy się w Brudnego Harryego".
Wybaczcie cytowanie, mnie samemu to przychodzi trudno, ale chciałem pokazać pewien sposób myślenia: głęboko humanistyczny i oddalony o lata świetlne od rzeczywistości.
Kto pod Nadarzynem bawił się w Brudnego Harry'ego? Tych kilku gliniarzy uzbrojonych w pistolety, których zaatakowała zgraja morderców z bronią maszynową? A może ten szef kryminalnej z Piaseczna - raniony, a potem dobity z zimną krwią na oczach kolegów, którym kończyła się amunicja? A może zginął, bo nie chciał się bawić, za to chciał być w porządku wobec kretyńskich przepisów wydumanych nad Bardzo Ważnymi Biurkami? Paragrafów wymyślonych przez urzędników, a może nawet i profesorów, którzy ostatni raz mieli broń w ręku na strzelnicy w wesołym miasteczku? Więc może, zanim go trafili, krzyczał, że jest policjantem, pewnie nawet strzelił w powietrze na postrach? A podwarszawskie zbiry strzelały, trafiły go, zabiły, bo strzelały, żeby zabić, nie żeby straszyć.
Niech Helsińska Fundacja, niech cały Strasburg razem z okolicą, miłośnicy bliźniego swego, co to zbłądził, bo miał trudne dzieciństwo, do szkoły pod górkę i ojciec go lał, niech oni wszyscy powiedzą o swoich zasadach rodzinom 80 policjantów zabitych przez ostatnie 12 lat - skatowanych na śmierć, zastrzelonych. Niech zrecenzują im amerykańskie filmy i przystępnie opiszą prawa człowieka. Nie zrobią tego, oczywiście. Ale jestem pewien, że zobaczycie ich w telewizji, przeczytacie w gazetach, co maja do powiedzenia, usłyszycie w radiu. Pochylonych z troską nad dobrym samopoczuciem i kwitnącym zdrowiem zbrodniarzy, ostrzegawczo grożących palcem policjantom, żeby przypadkiem nie byli nadto nerwowi i tak strzelali do przestępcy aby "podporządkować go swym legalnym poleceniom i oddać w ręce wymiaru sprawiedliwości".
A po co, właściwie? Żeby sąd latami zastanawiał się, który z kilkunastu strzelających bandytów trafił w funkcjonariusza? I do niczego nie doszedł? Albo musiał wysłuchiwać adwokackich bajań o kiepskim zdrowiu i niekaralności oskarżonych? Oglądać pod światło ich załgane żółte papiery? Umarzać sprawę z powodu braku "przekonywających dowodów winy"? Choć co do winy nie ma ani on, ani nikt najmniejszych wątpliwości.
Często prawo nijak ma się do sprawiedliwości.
Nie wiem, czy to naprawdę już wojna, czy ciągle tylko strzelanie do żywego policyjnego celu. To nie ma zresztą znaczenia, bo wreszcie czas zacząć wielkie nieustające polowanie na bandytów. Tak, aby poczuli się zaszczuci, osaczeni, bezradni. Żeby biorąc broń do ręki wiedzieli, że grają o swoje życie. Aby nie mieli złudzeń, że policjant wcale nie będzie szczególnie starał ich sobie "podporządkować", tylko najskuteczniej trafić. Wcale nie w nogę ani w rękę .
I niech się modlą, żeby mu nie wyszło.
Wiem, to nie jest najlepszy temat na Wielkanoc. Ale tym bardziej: spokojnych świąt.
Gra w życie
Jan Raszeja