Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Kapica: Moje miejsce na ziemi, to dziś Chojnice

ROZMAWIAŁ TOMASZ MALINOWSKI [email protected]
uwielbia prowadzić rozmowy z inteligentnymi ludźmi.
uwielbia prowadzić rozmowy z inteligentnymi ludźmi. fot. Piotr Hukało
Rozmowa z GRZEGORZEM KAPICĄ trenerem zespołu Chojniczanki.

- Pan jest sentymentalny?
- Każdy zodiakalny Rak jest sentymentalny. A ja jestem spod znaku Raka.

- Zdarza się często wracać do przeszłości? Wspominać własną karierę zawodniczą?
- Przeszłość to także prywatność. Czasem coś się przewinie w głowie, powróci jakiś epizod czy też większy obraz. Ale przestrzegam zasady, aby się z tym nie obnosić na zewnątrz. Poza tym jestem człowiekiem patrzącym, zdecydowanie, naprzód. Mówiąc jednak, że każdy Rak jest sentymentalny myślę o sferze uczuciowej.

Przeczytaj też: Chojniczanka wiceliderem drugiej ligi! [zdjęcia]

Rozumieli się bez słów

- Bardzo późno zaczął pan grać w piłkę. Dlaczego?
- Nie było żadnej szczególnej okoliczności. Ot, przyszedł impuls. Miałem 19 lat i dwa tygodnie do matury. Tak się zebrało, w natłoku nauki pomyślałem sobie, że potrzebny mi jest najnormalniejszy w świecie oddech. Spakowałem sprzęt i poszedłem na trening.

- Wcześniej impuls gry w klubie nie pojawił się...
- Proszę nie myśleć sobie, że byłem piłkarskim ignorantem. Z kolegami, przy piłce, spędzałem godziny. A klub? Miałem 150 m od domu. Występował w nim zresztą mój ojciec i był najlepszym strzelcem w zespole, który awansował do II ligi. Znali go dobrze i może to zdecydowało. Była połowa kwietnia 1978 r. Przyszedłem i zapytałem czy mogę potrenować. Trenerem był człowiek, który z ojcem grał w jednym zespole, bez sprzeciwu zezwolił na treningi.

- Można powiedzieć, że został pan rzucony od razu na głęboką wodę, bo jak traktować debiut w seniorskiej piłce...
- Szombierki miały wtedy mocny zespół, praktycznie co sezon drużyna biła się o podium. A w 1980 r została mistrzem Polski. W głowie im się nie mieściło, że zespół z niebogatej bytomskiej dzielnicy utarł nosa utytułowanym rywalom. Moje przyjście do Szombierek wypadło dokładnie sezon po zdobyciu korony.

- Pan "wygryzł" ze składu...?
- W ataku występowali Eugeniusz Nagiel i Roman Ogaza. Zająłem miejsce Nagiela. Eugeniusz był wpierw rezerwowym, potem wyjechał za granicę.

- A pan odnotował błyskotliwy rozkwit kariery...
- W pierwszym sezonie dołożyłem cegiełkę do 3. miejsca w lidze. A w następnym medalu, co prawda, nie było, za to mnie przypadł tytuł króla strzelców z 15 golami.

- Dlaczego ligowego bombardiera zabrakło w Hiszpanii.
- Liczyło się to, że wszyscy ci zawodnicy występujący w mundialu grali na krajowych boiskach. Przeciw nim walczyłem. Wspaniałe czasy. Dzisiaj nie do uchwycenia. Widzimy, jak daleko nam do 3. miejsca na świecie. Ale obowiązywał wtedy zakaz wyjazdów, powtarzam najlepsi grali w kraju i poziom był więcej niż przyzwoity.

- Czyli do spełnienia się, brakowało gry w reprezentacji?
- Znalazłem się w 40-osobowej kadrze Antoniego Piechniczka. Oficjalnego meczu jednak nie rozegrałem. Wystąpiłem w kadrze olimpijskiej trenera Obrębskiego. Ale po co to rozstrząsać. Ogromnie się cieszę, że zaznaczyłem swoje miejsce w ekstraklasie.

Bez zeszytu pod pazuchą

- W pana zawodniczym CV figurują trzy zespoły: Szombierki, Lech i Ruch. Z którego wyniósł pan najwięcej.
- Sportowo, bezspornie, z Szombierek. Bo był pierwszy. Prowadzony twardą ręką trenera Huberta Kostki; wszystko było w nim poukładane, każdy znał swoje miejsce w szeregu. Szkoda, że bardzo krótko miałem możliwość gry ze śp. Romanem Ogazą. Niewiele ze sobą przebywaliśmy, mało rozmawialiśmy. Za to na boisku rozumieliśmy się bez słów.

- Prześladowały pana kontuzje. To dlatego, że bardzo późno trafił do futbolu?
- Nie ma innego wytłumaczenia. Przeskok do ekstraklasowej piłki, wejście w kierat treningów - to kosztowało. Przy mojej posturze buntowały się mięśnie. Trzykrotnie musiałem poddać się operacji na Achillesa, zerwałem mięsień prosty uda. Organizm nie był do takiego wysiłku przygotowany. Gdybym był inaczej zbudowany; miał silne mięśnie, kości i masę ciała... Tu chłop szczupły, włókna delikatne. Praca nad motoryką zostawiała w organizmie ślad.

Przeczytaj też: Przeciwko Chrobremu trochę dobrze, trochę źle

- Znam byłych piłkarzy, dziś już trenerów, którzy od swoich "mistrzów" potrafili wiele wyciągnąć. Dziś zdarza się im tymi spostrzeżeniami wzbogacać własny warsztat. Pan zaliczy się do tej grupy?
- Byłem piłkarzem, trenowałem, wykonywałem co do mnie należało. Ale nie nosiłem pod pazuchą kajetu i drobnym drukiem nie czyniłem notatek. Poświęcałem się temu, co umiałem robić najlepiej. Po zakończeniu kariery zawodniczej trzeba było uruchomić własny aparat intelektualny. To dwa różne światy:trenowanie i robienie notatek, a prowadzenie zespołu. Ma się do dyspozycji innych ludzi, prezentujących inną mentalność. Trzeba pracować bez wsparcia grubych zeszytów.

- Co w pana filozofii futbolu jest najważniejsze?
- Umiejętność utrzymania się przy piłce. Bramka wyrównująca w Głogowie padła po sekwencji 14 podań bez udziału przeciwnika. Wiem, że na tym poziomie utrzymanie takiej płynności gry nie zawsze się powtarza. Ale to jest kierunek, którym chcemy podążać. Siedem, osiem podań, piłka grana głównie po trawie; nienawidzę podań górą, kiedy to wszystko skacze, a reżyseruje przypadek.

- A gdzie miejsce na taktykę?
- Jest nieodłącznym elementem gry w piłkę. Jeżeli wyobrazimy sobie mecz jako swoistą formę wojny, gdzie po dwóch stronach stoją inaczej ubrani zawodnicy i jest sędzia decydujący o jej przebiegu, to wiadomo że chce się być lepszym. Jest mus zwycięstwa. Taktyka, jeżeli posiadam wystarczająco informacji o przeciwniku, pozwala zrobić to co chcę. Bieganie, sama walka - to droga donikąd.

Nie boimy się grać w piłkę

- Dlaczego szkoleniowym przystankiem stały się akurat Chojnice?
- Bo świat otwiera dziś tyle możliwości i perspektyw, że trzymanie się rodzinnego gniazda, tylko z powodu meldunku na Śląsku, mija się z celem. Świat jest dla ludzi z otwartą głową, chcących zmieniać siebie samych i środowisko piłkarskie. Pojawiła się propozycja stąd, jestem tutaj drugi rok, jestem bardzo zadowolony. Moje miejsce na ziemi, to dziś Chojnice.

- Po doświadczeniu, jakie zgromadził pan w minionym sezonie, w obecnym jesteście bliżej awansu?
- Bardzo byśmy chcieli, żeby tak było. Zweryfikuje wszystko jednak boisko. Jesteśmy po czwartym spotkaniu, 29 jeszcze przed nami. Chcemy wygrywać; chcemy żeby o tej drużynie mówiło się, że przynajmniej stara się grać w piłkę, zdobywa bramki po pięknych akcjach. Dla mnie jest to niesłychanie ważne. Niech rywale i kibice wiedzą, że jesteśmy zespołem, który nie boi się grać w piłkę, ma myśl w tym co robi. Obojętnie, jak to się skończy.

- Ze strony klubowej dowiaduję się, że pana hobby to rozmowy z... inteligentnymi ludźmi (!)
- Uwielbiam je prowadzić!

- Wyłącznie o piłce?
- Na przeróżne tematy. Nic tak nie buduje wartości człowieka, aniżeli kontakt z innym inteligentnym człowiekiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska