Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Henryk Martenka: - W polityce mamy niewielu ludzi z potrzebami kulturalnymi

Alicja Polewska
Henryk Martenka: - W polityce mamy niewielu ludzi z potrzebami kulturalnymi.
Henryk Martenka: - W polityce mamy niewielu ludzi z potrzebami kulturalnymi. Agata Szpadzińska
Rozmowa z Henrykiem Martenką, dyrektorem Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. I.J.Paderewskiego w Bydgoszczy.

Skąd polonista na stanowisku dyrektora konkursu pianistycznego?
Pisywałem w latach 80. tamtego wieku recenzje muzyczne w „Ilustrowanym Kurierze Polskim”; byłem jednym z trzech ówczesnych recenzentów trzech bydgoskich gazet. W 1982 roku, po przyjezdzie do Bydgoszczy, spotkałem się z dyr. Jerzym Żurawskim z Muzeum Okręgowego, wtedy prezesem Towarzystwa Muzycznego, ale nic nie zaiskrzyło, abym się do tego towarzystwa zbliżyć. Ale trzy lata później prof. Jerzy Sulikowski z Akademii Muzycznej postanowił wrócić do idei konkursu pianistycznego. Zaprosił mnie do współpracy i wtedy mnie to wciągnęło. Natomiast kiedy w 1986 roku konkurs już zrealizowaliśmy, pojawiło się Towarzystwo Muzyczne, które wyraziło gotowość przejęcia przedsięwzięcia od Akademii.

Po latach przerwy, bo pierwsza i zarazem ostatnia edycja odbyła się w 1961 roku, a pomysłodawcą był dyrektor Filharmonii Pomorskiej Andrzej Szwalbe.
Dyrektor był wizjonerem, zaś ćwierć wieku przerwy wynikało z tego, że nikt nie miał interesu, żeby ten konkurs robić. W intencji Szwalbego i kręgu jego warszawsko-krakowskich doradców miał być rodzajem eliminacji do Konkursu Chopinowskiego. Tym bardziej, że tak traktowali nasz konkurs jego twórcy, w tym ci, związani z Chopinowskim od początku, jak prof. Jerzy Żurawlew. A potem ci ważni ludzie poumierali i sprawa się rozmyła. Natomiast w latach 80. kiedy Towarzystwo Muzyczne miało już patrona, a był nim Ignacy Jan Paderewski, stało się naturalnym rozwiązanie, by to Towarzystwo było jego głównym organizatorem. Rzecznikiem tej idei był wieloletni wiceprezes Tadeusz Przecherko, ważna postać w 100-letniej historii Towarzystwa, który mnie ostatecznie przekonał, by konkursy organizować.

Założycielami Towarzystwa Muzycznego byli inżynier i stomatolog, a w zarządzie znaleźli się dyrektor banku i lekarz chorób wewnętrznych. Koncert inaugurujący odbył się 5 grudnia 1922 roku i był symbiozą muzyki polskiej oraz niemieckiej.
Tak się działo po 1918 roku w wielu polskich miastach, kiedy inteligencja zaczęła szukać wspólnej tożsamości. Na czele miejskich elit stawali profesorowie, nauczyciele, prawnicy – to była ta najbardziej kreatywna tkanka. W Bydgoszczy było trudniej.

W gronie członków Towarzystwa znajdujemy nazwiska znane – Witold Bełza, Marian Turwid, Adam Grzymała –Siedlecki. Nie byli muzykami, ale melomanami. Przez lata właśnie miłośnicy muzyki kierowali BTM, dopiero Barbara Gogol-Drożniakiewicz i prof. Katarzyna Popowa-Zydroń, obecnie szefująca, to muzycy zawodowi.
Prof. Popowa – Zydroń jest czynną i wybitną instrumentalistką oraz pedagogiem Rafała Blechacza, naszego tegorocznego jurora. Ale byla też Felicja Gwincińska, melomanka, niezwykle oddana Towarzystwu.

Jury tegorocznego, już 12. Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego prowadzić będzie Piotr Paleczny.
Świetny artysta i doświadczony juror, jeden z nielicznych na świecie z tak bogatym doświadczeniem, uczestniczył jako juror w ponad 150 międzynarodowych konkursach. Jestem przekonany, że dzięki temu udało się uzyskać wiarygodny stempel jakości.

Konkurujecie z Konkursem Chopinowskim?
Nie, uzupelniamy się. Tam gra się Chopina, a u nas wszystko – od klasycyzmu do współczesności. Oba konkursy dopełniają się – tamten sędziwy, chopinowski i nasz, na którym pianiści nie muszą, ale też mogą grać Chopina. Polski pianistyczny „przemysł konkursowy” stoi na dwóch nogach. Konkurs Chopinowski jest tak majestatyczny, że już zespiżował. Mniejsze konkursy, jak nasz, są bardziej ruchliwe, łatwiej nadążają za zmieniającymi się czasami. Do Warszawy musi przyjechać 300 pianistów, żeby 220 zostało odsianych. U nas od 2004 roku, z pojawieniem się Piotra Palecznego, robimy preselekcje pianistów tam, gdzie mieszkają. Jedzie nasza komisja albo jej przedstawiciel, nagrywa pretendentów, filmuje, a w kraju przewodniczący jury przesłuchuje te 150 nagrań i wybiera 40 pianistów, którzy później zmagają się w Bydgoszczy. Przedtem zatrudnialiśmy miejscowych jurorów, ale pandemia wymusiła zmiany. Konkurs w 1986 roku, a w 2022 to kosmiczna różnica. Tamten był krajowy, teraz to międzynarodowy, liczący się w Europie konkurs, ze znaczącymi nagrodami.

Laureat pierwszego konkursu w 1961 roku – Jerzy Maksymiuk, dostał 75 dolarów „wymienionych po możliwie korzystnym kursie” jak określił to Andrzeja Szwalbe.
Dzisiaj to 30 000 euro, a łączna kwota nagród to 62 000 euro. Być może nowy Zarząd Towarzystwa ustali nowe stawki na kolejne 100 lat.

To Twoje definitywne rozstanie z konkursem?
Tak, także prof. Popowa-Zydroń ustępuje z funkcji prezeski Towarzystwa i będą wybory. Będziemy mogli rozliczyć, no może nie 100 lat Towarzystwa, ale trzy nasze kadencje. Dziewięć wspólnych lat. W przypadku Konkursu, zarząd podejmie w listopadzie decyzję o powołaniu na stanowisko Dyrektora mojej dotychczasowej zastępczyni. Nic nowego, wzorem innych konkursu, także u nas kobieta przejmie konkursowe rządy. Cieszę się, bo wierzę w siłę kobiet. Konkurs moniuszkowski w Warszawie prowadzi Beata Klatka, Chopinowski – Joanna Bokszczanin, Wieniawskiego – Karolina Kazimierczak, Fitelberga długie lata prowadziła Grażyna Szamborska. A Paderewskim będzie zarządzała Agata Szpadzińska, od 17 lat poznająca kuchnię tej branży.

Jakim ten konkurs przejąłeś, a jakim zostawiasz?
Z natury jestem optymistą i jestem zadowolony z tego, co udało się nam uzyskać, a niezadowolony z tego, co się nam nie udało. Chciałem stworzyć markę jakościową konkursu i to się udało. Kiedy dzisiaj w Europie, Stanach czy Japonii mówi się Konkurs Paderewskiego, to ludzie od razu odpowiadają: Bydgoszcz i do tego wymawiają nazwę miasta bezbłędnie. Nie udało nam się jeszzce wyrobić takiej marki w… Warszawie. W stolicy nie mamy „partii Bydgoszcz”, takiej, która nie pozwoliłaby urzędnikom ministerialnym traktować nasze przedsięwzięcia jako drugorzędne. Po prostu – nie mamy ludzi chodzącymi po urzędach za naszymi sprawami. Nigdy nie mieliśmy.

Może trzeba się uderzyć we własne piersi? Mówiłeś kiedyś, że jesteśmy barbarią, że w pierwszych rzędach filharmonii czy opery i teatru nie zasiadają tłumnie rektorzy uczelni, przedsiębiorcy, twórcy, politycy. Widać pojedyncze persony zaledwie.
W polityce mamy niewielu ludzi z potrzebami kulturalnymi. To smutne. Z okazji stulecia Towarzystwa napisałem do potencjalnych mecenasów list, zaczynający się od słów: „Szanowny Panie prezesie piszę do Pana raz na sto lat…” i prosiłem o wsparcie XII Konkursu, który wieńczy to stulecie. Wysłałem do jedenastu szefów wielkich bydgoskich firm, o których wiem, że byłoby ich stać na taki gest. Nie odpowiedział żaden.

Nie brakuje jednak melomanów w Bydgoszczy czy w regionie. Na widowni zasiadają też coraz młodsi. Znają się na muzyce, umieją wybrać i oceniać.
To jest dziedzictwo Andrzeja Szwalbego, on tę widownię najpierw skupił, a potem wykształcił. Bo nie tylko „wypadało” bywać w filharmonii, ale choćby i wiedzieć, że się nie klaszcze po każdej z części sonaty czy symfonii; w latach 80. zachwycali się tym występujący u nas muzycy, zazdrościli nam wykształconej widowni. Dzisiaj znów klaszczą; rozmawiałem o tym kiedyś z maestro Maksymiukiem. - Wie pan co – odpowiedział – w Anglii też klaszczą. Jak chcą, niech klaszczą, ale niech słuchają.

Towarzystwo w swojej historii miało „szkółkę” kształtującą przyszłych melomanów – „Nutka minutka”.
To był jedyny taki program w kraju. Sam prowadziłem, przez trzy sezony „Abecadło operowe”, powtórzone później w operze szczecińskiej. Do dzisiaj spotykam moich „absolwentów”, którzy teraz słuchają muzyki z własnymi dziećmi. Zawsze będzie potrzeba takich działań. Zresztą widać po koncertach plenerowych, że lubimy słuchać muzyki tzw. poważnej, ktorej przydaje się zejście z koturnu... Który też jest pewnie echem PRL, kiedy starano się pewne rzeczy sakralizować – jak muzykę Chopina, opery Moniuszki. A to nie tak – elita jest potrzebna, ale na niej trzeba budować szerszy krąg odbiorców, dać szansę kontaktu z pięknem. Każdemu. Do elity się dojrzewa, jej certyfikatu nie mozna kupić.

Co szykujesz na „swój” ostatni konkurs?
To znów będzie coś poza głównym nurtem konkursu. Trzy lata temu wymyśliłem koncert „Granie na czekanie”, żeby zatrzymać publiczność na widowni w trakcie ostatnich obrad jury. Wtedy Krzysztof Herdzin zagrał Paderewskiego na jazzowo. To był fantastyczny wieczór. W tym roku, żeby jeszcze bardziej zaskoczyć, będzie to koncert pieśni Paderewskiego w wykonaniu profesjonalnych śpiewaków i… Bisza, czyli rap, ale zaskakujco liryczny. Słuchałem próby i jestem przekonany, że sprawimy słuchaczom sporą niespodziankę i radość.

Na ilu fortepianach zagrają uczestnicy konkursu?
Na czterech, to Yamaha, Kawai, Fazioli i Steinway. Były jeszcze inne propozycje, ale na estradzie zwyczajnie nie mamy już miejsca. Cztery fortepiany w sali koncertowej Akademii Muzycznej to już tłok, tak samo na estradzie Filharmonii (zważywszy na to, że nasza filharmonia ma najbardziej chimeryczną windę w kraju i nie można ryzykować, że któryś z instrumentów utknie w niej w czasie koncertu). Czy wszystkie będą do końca? Nie wiem. Poprzednio do finału nie weszli pianiści grający na instrumencie Yamahy, więc przyjechał TiR i zabrał ten super fortepian do Warszawy. Za to jakąż radość mieli producenci Fazioli, kiedy to na ich instrumencie Bruce Liu wygrał ostatni Konkurs Chopinowski, notabene uczestnik naszego XI Konkursu.

Jak zawsze najliczniejsza będzie reprezentacja pianistów z Dalekiego Wschodu?
Japonia, Chiny, Korea – 14, 8, 7. I siódemka Polaków.

Z naszej Akademii?
Czterech, dwóch Polaków, Chińczyk i Bułgar. To pokazuje też międzynarodowość nie tylko konkursu, ale i bydgoskiej akademii i jej pozycję na świecie.

Co po Konkursie?
Będę pisał. Zostanę w Towarzystwie. Przy Konkursach Paderewskiego spędziłem 37 lat i jest mi z tym dobrze. Udało się pociągnąć ideę Szwalbego, nadać jej sznyt międzynarodowy. Udało się z sukcesem aplikować do Światowej Federacji Międzynarodowych Konkursów Muzycznych w Genewie, gdzie nie przyjmuje się każdego, zaś nas przyjęto jednomyślnie. Oczywiście to zasługa Paderewskiego, ale wymagania, dotyczące kandydatów, jurorów, sal, nagród, przebiegu - uzyskaly najwyższe notacje.

Trafi się nam drugi Blechacz, który był laureatem naszego konkursu, a później wygrał Chopinowski?
Kto wie... Dzieci Paderewskiego są liczne. Kiedy zapytałem Szwalbego, po co mu był potrzebny ten konkurs, powiedział: - Bo my, proszę pana, cały czas musimy szukać diamentów. Nie chodzi wcale o to, żeby je znaleźć, ale właśnie żeby szukać. Tak było przecież z Blechaczem, który wygrał maleńki konkurs Rubinstein in memoriam, potem u nas. Później trafił do szlifierskiej obróbki prof. Popowej-Zydroń. I jest diament!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska