Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

In vitro to jednak cud. Dzieci rodzą się dzięki nowoczesnej technice

Maja Erdmann
Mikołaj ma starszego brata, też  z in vitro. I co z tego? Są tacy sami, jak inne dzieci - ani bardziej, ani mniej ludzcy. Ukochani i wyczekani
Mikołaj ma starszego brata, też z in vitro. I co z tego? Są tacy sami, jak inne dzieci - ani bardziej, ani mniej ludzcy. Ukochani i wyczekani maja erdmann
Krzysztofowi mija wojownicze nastawienie, gdy pytam o dzień, kiedy urodziła się Lenka. Patrzy na córeczkę: - Zepsułaś tatusiowi mecz. Prawda? Wylądowaliśmy na porodówce, gdy Holandia strzelała karne na mistrzostwach.

Lenka, mała księżniczka w białej przepasce na głowie. Wiek 5 miesięcy. Przed chwilą się obudziła i chce jeść. Mama karmi ją piersią. Mała ciekawie rozgląda się dookoła. Tata bierze córcię na ręce i mocno przytula. Unosi wysoko nad swoją głowę. Dziewczynka śmieje się i wyciąga łapki do Krzysztofa. Magda z miłością zerka na swoją rodzinkę. - Takie nasze szczęście, że ona jest z nami - wzdycha. - Nic mi już nie trzeba! Tak długo na nią czekaliśmy, tak długo walczyliśmy o dziecko.

Prób było wiele, najpierw przez lata w Poznaniu decydowali się na kolejne inseminacje. - Przebadali nas dokładnie i okazało się, że wszystko z nami w porządku, że teoretycznie powinniśmy mieć dzieci bez problemów. Niestety, za każdym razem test ciążowy pokazywał jedną kreskę, a nie te upragnione dwie - mówi Magdalena.

Niepowodzenia rozbijały psychicznie i ją, i jej męża. Do tego leki, które brała przed każdą inseminacją, nie były obojętne dla samopoczucia. W końcu powiedzieli dość. Czas na in vitro. - Nie mogliśmy dłużej zwlekać, nie młodniejemy, a chcemy dziecko wychowywać jako sprawni ludzi - mówi Krzysztof. - Dziś Lenka ma już swój pierwszy medal, brała ze mną udział w biegu charytatywnym na rzecz maluchów z domu dziecka.

Upragnione kreski
Mikołaj mieszka z mamą, tatą i bratem w Toruniu. Ma sześć miesięcy i bardzo ciekawskie podejście do świata. Ma też towarzysza i obrońcę w postaci psa. Sześcioletni brat Mikołaja, Konrad też przyszedł na świat po zapłodnieniu in vitro.
- Tuż przed ślubem dowiedziałam się, że mam torbiel na jajowodzie. Trzeba było ją usunąć razem z jajowodem. Ten, który został, był niedrożny i tak dowiedziałam się, że nie będę mogła mieć dzieci, przynajmniej, że nie będą one mogły być poczęte w naturalny sposób - mówi Justyna, mama dwóch dorodnych synków.

Nie wyobrażała sobie życia bez dzieci, rodziny bez dzieci, samotności we dwoje. - To było jak wyrok. Dlatego z mężem od razu podjęliśmy decyzję o in vitro. Nie było na co czekać. Całe szczęście, że nie czytałam wcześniej na temat procedur medycznych, które temu towarzyszą. Bo brzmią nieszczególnie: wyregulowanie cyklu, rozmnażanie jajeczek, punkcja jajników, no i transfer zapłodnionego jajeczka. Ale co tam nazwy, grunt że skuteczne wszystko się w końcu okazało i pojawił się na świecie Konrad. Po pięciu latach - Mikołaj.
Najgorsze było dla niej sprawdzanie kresek na teście ciążowym. Gdy jeden pokazał te upragnione dwie, to jeszcze dla pewności zrobiła cztery następne testy.
Lenka i Mikołaj przyszli na świat dzięki rządowemu programowi Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego. Przyszli rodzice nie płacili za żadne procedury medyczne. Wcześniej niektóre pary musieli brać pożyczki lub długo oszczędzać, by wydać kilkanaście tysięcy na próbę poczęcia dziecka. Rodzicami Lenki i Mikołaja zajęli się specjaliści z bydgoskiej Kliniki Leczenia Niepłodności Genesis. - Mamy już przeszło 20 dzieciaczków urodzonych dzięki temu programowi - mówi Karolina Wasilow z kliniki Genesis. - Nasi podopieczni są z nami w kontakcie, przychodzą ze swoimi pociechami, dumni i szczęśliwi przesyłają zdjęcia maluchów. A my cieszymy się razem z nimi.

Dlaczego nie?
- Gdy patrzę na Lenkę, dotykam ją, przytulam, nie rozumiem osób, które mogą mówić, że in vitro jest złe - mówi Krzysztof. - Jak można w ogóle odmawiać komuś realizowania najważniejszej potrzeby człowieka - posiadania dzieci? Przecież nie walczylibyśmy tyle lat o dziecko, gdyby dla nas to była... nie wiem jak to nazwać.
- Myślę, że bez rodziny, dzieci nie czułabym się w pełni kobietą spełnioną - mówi Justyna. - Ja wiem, że niektórzy mają inne zdanie, a ja mam synów.

Gdy Justyna z mężem walczyli o poczęcie Konrada pobrano od niej siedem komórek jajowych. Dwie wykorzystano. Jedna się nie rozwinęła, z drugiej zapłodnionej powstał Konrad. Pięć pozostałych komórek zamrożono. - Mam rodzeństwo i nie wyobrażałam sobie, żeby Konrad nie miał brata lub siostry. Zaczęliśmy odkładać pieniądze na kolejne in vitro. Spróbowaliśmy, gdy Konrad miał dwa lata. Niestety, żadne z pięciu zmrożonych jajeczek nie rozwinęło się w zarodek. Ale kiedyś będę mieć drugie dziecko.
To było w lipcu tego roku. Justyna z mężem byli jednymi z pierwszych par biorących udział w programie. - Zajmowali się nami dr Marek Szymański i dr Maciej Socha. Wiedziałam, że jestem w dobrych rękach. Nawet nie robiłam zwykłego testu ciążowego, poczekałam na badania krwi - mówi Justyna. - Byłam bardzo szczęśliwa! Z mężem postanowiliśmy, że nie będę robić żadnych badań prenatalnych. Bo czy dziecko będzie zdrowe, czy chore - nie miało dla nas żadnego znaczenia. Chcieliśmy, żeby przyszło na świat, żebyśmy je mogli wychować i kochać.

Zobacz także: Wróciłem i mam od razu mamę i tatę. Czadowo! - cieszy się Filipek
In vitro - ostatnia szansa
Mikołaj urodził się 2 czerwca. Ważył 2800 gramów. Lena Teresa przyszła na świat 10 lipca. Ważyła 2930 gramów.
Jej rodzice przez sześć lat starali się, by ich rodzina była pełna. Pełna śmiechu, gaworzenia, szczęścia i troski o potomka.
- Program w Genesis był dla nas ostatnią szansą - mówi Krzysztof. - Byliśmy już zmęczeni kolejnymi próbami. Żona też źle znosiła kolejne terapie przygotowujące do zajścia w ciążę drogą inseminacji.

Ile ich było? Siedem, może osiem. Nie ma co wspominać. Bolało. Kolejne testy ciążowe i nadzieje okazały się płonne. To było trochę jak w kołowrotku. Wyjazd do Poznania o czwartej rano, potem wizyta u lekarza, pobranie nasienia, 13.00 podanie nasienia, czyli inseminacja, do domu i czekać.
- W Bydgoszczy udało się in vitro od pierwszego razu - mówi Magda. - Nie wierzyłam, że człowiek może być tak szczęśliwy jak ja, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
- Siedzisz i oglądasz telewizję i słyszysz jak ludzie źle traktują dzieci. Widzisz ich i czujesz tylko czystą, niepohamowaną wściekłość. Kto pozwala takiemu bandycie żyć?! - Krzysztof, ledwo hamuje słowa. - A potem słyszysz tych, którzy mówią, że in vitro jest złe, że dzieci są jakieś inne. Ręce opadają! Ciemnogród. Patrzę na Lenkę i tylko ona sprawia, że przestają mnie takie dyskusje obchodzić, nie słucham tych ludzi, którzy nic nie wiedzą o innych, a próbują kreować ich życie według własnych, pokrętnych zasad.

I co kogo obchodzi, jak bardzo pragną dziecka. Co komu do ich jajeczek i plemników. Co komu do ich dzieci. To ich dzieci wytęsknione, oczekiwanie i kochane na zabój. - Teraz najważniejszy jest spokój naszej rodziny. Moi bliscy wiedzą, jaką techniką poczęta została Lenka. Obcym nic do tego! Nie chcę konfliktów, dyskusji, tłumaczenia. Chcemy się skupić na wychowaniu swojego dziecka i tyle. In vitro nie jest dla ludzi, którzy mają tyle dzieci, ile im natura dała, in vitro jest dla tych, którzy potomków w sposób naturalny począć nie mogą.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska