Ciekawe, czy prezes tak zwanych buntowników (co to zresztą za bunt, skoro wszyscy podkreślają, że nie wyobrażają sobie PiS bez prezesa Kaczyńskiego nie tylko jutro, ale także w perspektywie najbliższych kilkunastu lat?) na trybunę wpuści. Szeregi partyjne nic o łaskawości nie wiedzą i na razie karnie powtarzają: zawieszony, to zawieszony, prawa do wystąpienia nie ma. Czyżby instrukcje, co kto może powiedzieć, obowiązywały nie tylko w sprawie Tuska, ale także w każdej innej? Ciekawe, że nikt nie miał odwagi, by wcześniej stanąć w obronie już nawet nie Kazimierza Ujazdowskiego, ale Ludwika Dorna. Rzeczywiście najwyraźniej w PiS nie ma miejsca nawet na taką elementarną solidarność. Wydaje się natomiast, że jest sporo miejsca na walkę o pozycję przy uchu prezesa, a może nawet na zwyczajną zazdrość. Dornowi nie trzeba przecież pisać, jak ma odpowiadać na pytania dziennikarzom, Dorn pewnie poczułby się urażony, gdyby mu ktoś taki "instruktaż obsługi Tuska" wręczył, bo on swój rozum ma i zdolność do riposty, często bardzo ciętej, nawet zbyt ciętej - też ma.
Na razie jednak zdolności te wykorzystuje pisząc własny blog, bo to jedyna jego mównica. Można powiedzieć: ostał mu się jeno blog i nadzieja, że ktoś go w jakiejś gazecie zacytuje. W PiS obowiązuje zasada, że wszyscy mają mówić jednym głosem i to samo, obowiązuje wykładnia, że choć kampanię wyborczą przegrano, to w gruncie rzeczy ją wygrano, bo przecież przybyło dwa miliony wyborców, a brak zwycięstwa jest jedynie wynikiem działań wrogiego układu. Ciekawe, czy na zbliżającym się kongresie PiS, który na wszelki wypadek skrócono z dwóch dni do jednego, by się delegaci zbytnio nie rozgadali, padnie jakaś inna diagnoza, czy też dotychczasowy instruktaż pozostanie niezmienny. Niezmienny instruktaż oznacza szybkie wyjałowienie partii z myśli, a nie jest powiedziane, że dla przyszłości myśl wyłącznie Jarosława Kaczyńskiego wystarczy. Co dwie głowy, choćby dodatkowa Dorna, to nie jedna.
Autorka jest publicystką tgodnika "Polityka"