Zatrzymano szefów ośrodka sportu, który zapobiegliwie zatroszczyli się, by mieć także osobiste profity z racji przyznania Polsce organizacji mistrzostw Europy w piłce nożnej. Podkreślano, że są to pierwsi zatrzymani, którzy stanowiska otrzymali już za czasów nowej władzy, znaczy nowa władza bierze za nich odpowiedzialność. Sam premier wezwał na rozmowę ministra sportu, a sam minister oddał się do supozycji premiera. Rzecz jednak w tym, że minister może w ogóle nie powinien był zostać ministrem, gdyż był już wcześniej, jeszcze jako czynny sportowiec, podejrzany o doping, sporo pisano o różnych nieprawidłowościach, jakie za jego czasów działy się w stolicy, gdzie też zawiadywał ośrodkami sportowymi. Wykryto także, że za państwowe pieniądze urządzał prywatne przyjęcia.
W państwie nawet o nie podwyższonych, ale zwyczajnych standardach moralnych już dawno straciłby stanowisko. Tymczasem ministrowi wszystkie wpadki uchodziły na sucho, bo wprawdzie z etyką, najdelikatniej rzecz ujmując, był na bakier, ale miał przecież inne, znakomite zalety. Na przykład dzielnie walczył na froncie moralnej odnowy i odkomuszania, czyli najpierw zrobił kadrową czystkę, taką do dna, w owych centralnych ośrodkach sportowych (jego nowych nominatów właśnie zatrzymuje CBA, co niewątpliwie świadczy o jakości owej zaprowadzanej przez niego moralnej odnowy), potem zmagał się, by oczyścić piłkę nożną i siłował się z prezesem Listkiewiczem. Listkiewicz nadal jest, i nawet bardzo się zasłużył w procesie przyznania Polsce owych piłkarskich mistrzostw, a bezsensowne konflikty wywołane przez ministra sportu musiał łagodzić pan Michał Kleiber, prezydencki doradca, który dzięki swojemu spokojowi i autorytetowi przywrócił jaką taką równowagę. Piłkę zaś i tak czyści prokuratura i niech to robi skuteczniej, bo na razie słychać głównie o dziesiątkach zatrzymanych, a jakoś aktów oskarżenia w sądach nie widać.
Mimo wielkiej ilości afer minister sportu trwał na stanowisku, jakby był otoczony jakąś szczególną ochroną, a może nawet specjalną troską. Tak więc nie odmawiając sukcesów CBA, choć nie są one jakoś szczególnie porażające, o wiele bardziej "poraziły" w przypadku zatrzymania kardiochirurga, premier do dziś ma strajki lekarzy na głowie (trudno nie zauważyć, że środowiskowy ferment zaczął się od najsłynniejszych kajdanek zakładanych w szpitalnym gabinecie przy kamerach), a na sportowej działce dawno powinno się było zrobić porządek, nawet bez udziału służb specjalnych. Wystarczyłaby zwyczajna przyzwoitość i trzymanie się przedwyborczych zapowiedzi.
Pomyłki kadrowe zawsze mogą się zdarzyć, nie jest wolna od nich żadna ekipa, rzecz jednak w tym, by je korygować. W przypadku ministra sportu nic takiego się nie działo. Wydaje się, że pod nadzwyczajną ochroną znajduje się także Antoni Macierewicz. Ostatnie dni to po prostu wysyp informacji o zaniedbaniach - znów najdelikatniej rzecz biorąc - w procesie likwidacji WSI, nieprzekazanych dokumentach, zaginionych księgach rachunkowych i królującej niekompetencji. I co? I nic. Jak widać, czasy nietykalnych wcale się nie skończyły. Może nawet dopiero się zaczynają. Nowy układ krzepnie?
Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"