Zrobił to ku rozpaczy Jana Olszewskiego, szefującemu komisji weryfikacyjnej WSI. Teczki wróciły na swoje miejsce, ale na razie, jak się okazuje, z brakami. Części dokumentów brakuje właścicielom, czyli kontrwywiadowi wojskowemu, ale całości Janowi Olszewskiemu, który już tłumaczy, że bez nich nie będzie mógł napisać marszałkowi Sejmu sprawozdania, a więc swojego ustawowego obowiązku nie dopełni. Nic nadzwyczajnego. Z weryfikacją w terminie nie zdążono, ze sprawozdaniem się nie zdąży.
Polska jest rzeczywiście takim oryginalnym krajem, gdzie o tajnych służbach dyskutuje się z pasją i najzupełniej jawnie. Najwyraźniej w kwestiach przejrzystości życia publicznego osiągnęliśmy już standardy żadnej cywilizacji nieznane. Rzecz jednak w tym, że jakoś nikt nie chce się od nas uczyć. Przeciwnie, wydaje się, że inni mają sporą radość, a przy okazji także pożytek z naszego nadzwyczajnego przywiązania do jawności. Gdzieś przecież musimy być oryginalni.
Można zresztą łatwo przewidzieć, że na odbiciu akt się nie skończy, gdyż Jan Olszewski już orzekł, że rząd działa bezprawnie, a nawet po gangstersku i zawiadamia o tym prokuraturę. Wcześniej niezliczone doniesienia do prokuratury słał jego poprzednik, Antoni Macierewicz. Liczba potencjalnych źródeł przecieków znów się zwiększy, chociaż akurat prokuratura wojskowa wydaje się szczelniejsza niż ta powszechna. W powszechnej prokuraturze szczelne było jedynie połączenie między jedną panią prokurator z Warszawy i ministrem Ziobrą. Rozmawiali przez specjalnie szyfrujący telefon. Najwyraźniej mieli poczucie realizmu i świadomość, że kiedyś trzeba będzie się z władzą pożegnać, a więc lepiej za dużo śladów nie zostawiać. Takim realizmem wykazał się być może także Jan Olszewski, który najwyraźniej nawet zwykłych notatek nie robił, skoro dziś nie ma z czego napisać zawierającego się w kilku punktach sprawozdania. Sprawozdanie przyjdzie pisać na podstawie wycinków prasowych. Większość informacji i tak już została opublikowana.