Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem mnichem przez małe "m"

Adam WIllma
- Mam w muzyce jeden poważny problem - nie mam słuchu absolutnego. Rozmowa z BOGDANEM HOŁOWNIĄ, pianistą jazzowym.

- Celowo się pan zamknął w tej pustelni?

-  Nie mam szczególnej chęci by się pokazywać, gram dość rzadko. Pamiętam, w  dzieciństwie było tak, że gdy sobie przycupnąłem w kąciku, miałem czas czemuś się przyjrzeć z bliska i święty spokój, nic więcej nie było mi do życia potrzebne.

- Oprócz szachów.

- Owszem, grałem w szachy jak wariat. To z jednej strony fascynująca gra, a z drugiej jedna z dróg emigracji od rzeczywistości w świat drewnianych figurek i ich wspaniałych spraw. Zaaranżowałem wtedy na szachownicy kilka tysięcy partii. Co by było, gdybym poświęcił ten czas muzyce, nie wiem, ale kiedy słucham płyty Jana Ptaszyna Wróblewskiego z piosenkami Wasowskiego, myślę że wymieniłbym te wszystkie partie za kilka taktów aranżacji Ptaszyna. Wielki Ptaszyn zawsze mnie pociesza że wystarczy zacząć.

- I zaczął pan.

- Zacząłem, choć mam w muzyce jeden poważny problem - nie mam słuchu absolutnego. To jest o tyle kłopotliwe, że gdy wokalistka zaczyna śpiewać, muszę dotknąć klawiatury, by wiedzieć gdzie jestem.

- Jak wygląda świat z pustelni?

- Całkiem w porządku. Zawsze, gdy nie brakuje sił, mówię że jest w porządku.

- Ale jest jeszcze Warszawa, gdzie toczy się szoł i biznes. I gdzie zakotwiczyli prawie wszyscy pana jazzowi koledzy.
- Jestem w Warszawie, gdzie pracuję w szkole muzycznej 3 dni w tygodniu i trochę mnie te wyjazdy wyczerpują, ale ten wysiłek rekompensują spotkania z młodymi ludźmi, którzy są fantastycznie uzdolnieni. Jeśli coś w życiu dostałem, to moim obowiązkiem jest przekazać to "coś" dalej. No i staram się to robić. A potem wracam do siebie.

- Samotność pomaga w muzyce?

- Pewien rodzaj samotności jest potrzebny w tej pracy. Do samotności trochę się przyzwyczaiłem, ale raczej nie życzę takiej drogi. Samotność nie jest do końca zjawiskiem normalnym. Człowiek powinien mieć rodzinę, dzieci. Teraz pewnie już na to za późno.

- I kto to mówi! Uchodzi pan za muzyka uwielbianego przez wokalistki. Krytycy prześcigają się w superlatywach: "czułość, delikatność", "ostatni romantyk jazzu" - tak o panu piszą.
- Mam naturę marzyciela, którego główna cechą jest niespełnienie. W muzyce to działa fajnie, w realnym życiu nikomu tego nie polecam. Wiem, że moja mama bardzo by chciała, żebym znormalniał pod względem rodzinnym. Nie zdołałem jej niczego obiecać, ale spróbuję coś w tej sprawie zrobić (śmiech). Dziś najbardziej brakuje mi czasu. Kiedyś miałem go dużo, dziś widzę, że czas się kurczy. Ostatnio usiłowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byłem na wakacjach i przypomniał mi się rok 1996.

- Bardzo zapracowany marzyciel.

- Właśnie, a do muzyki potrzebny mi czas. Często zdarza mi się tak, że gdy zastanawiam się nad harmonią w jakimś utworze, mam wrażenie, że nic nie wiem, nic nie rozumiem. Trwa to dość długo I nagle obraz się układa. W ogóle problemem dzisiaj jest wchodzenie w głąb rzeczy. Być może ze względu na tempo życia, rzeczywistość staje się płaska i powierzchowna. Refleksja staje się nietaktem. Gdy mówię, że się nad czymś zastanawiam, często napotykam zdziwienie - jak to się zastanawiasz? Wejdź do internetu i będziesz wiedział. A mnie jakoś przez całe życie odpowiadała sytuacja człowieka, który nie wie. I w końcu otoczenie zaczęło uznawać, że o tej swojej niewiedzy powinienem opowiadać innym przy tablicy (śmiech). A ja mam tyle problemów, na które nie widzę lekarstwa.

- Ten telewizor nie pasuje do celi mnicha.

- Bo jestem mnichem przez małe "m" (śmiech). Włączam go rano, do śniadania i oglądam wiadomości. W sumie nic więcej mnie w telewizji nie interesuje. Czytuję jedną gazetę. Ale czasem łapię się na tym, że poddaję się wiadomościom, które mnie denerwują. W sumie wystarczyłoby odciąć się od takich informacji, ale człowiek się temu poddaje. Żyjemy w ogromnym szumie informacyjnym, jesteśmy bombardowani informacjami dnia codziennego, że kogoś wybrano, że wprowadzono jakieś podatki, że ktoś wygrał konkurs. I nie wiemy co z tym zrobić. Jest ogromna oferta muzyczna - wszystkie nuty są zapisane i dostępne. Ale to się jakoś nie przekłada na jakość życia. Ludzie nie żyją lepiej niż kiedyś żyli i nie grają lepiej niż kiedyś grali.

- Potrafiłby pan zagrać na weselu?

- Chyba nie. Jeśli ktoś by mnie poprosił o motyw z "Czterdziestolatka" to byłoby łatwo, bo on się mieści w ramach jazzowej harmonii, gorzej gdyby poproszono o "Majteczki w kropeczki", musiałbym mieć więcej czasu na przemyślenie jak mam to zagrać sensownie, więc obawiam się, że znudzeni ludzie zrezygnowaliby z takiego pianisty. To jest oczywiście pewien defekt, bo powinienem mieć taką umiejętność. A chyba chodzi o umiejętność grania prostych melodii ad hoc, nie jestem mocarzem w tej materii. Kiedyś pewien lekarz z Poznania, który chciał zrobić przyjemność swojej żonie na rocznicę ślubu, zaprosił mnie na prywatny koncert. Ale na szczęście mogłem grać, co chciałem, więc grałem utwory Wasowskiego.

- A rapu jest pan w stanie wysłuchać?

- Oczywiście. Afroamerykanie dali muzyce przede wszystkim sferę rytmu. Ten rytm jest na tak niebotycznym poziomie, że ja jako biały człowiek, mogę tylko marzyć o tym, żeby mieć takiego "czuja" w kwestiach rytmicznych. To jest coś najwspanialszego na świecie. A rap to muzyka oparta na rytmicznych figurach. Wokal specyficzny, komunikaty krzykiem. Gdy słuchałem takiej muzyki, dziesięć utworów nie robiło na mnie wrażenia, ale jedenastego mogłem słuchać na okrągło, upijać się tym rytmem. Bywa ze w takich sytuacjach człowiek jest szczęśliwy.

- Twórczość Dody też pana uszczęśliwi?

- Dobrze jej życzę. Mamy niewiele ze sobą wspólnego, ale przecież na koncerty Dody przychodzi mnóstwo ludzi i nikt ich tam siła nie zagania. Muzykę na takim koncercie dobrze słychać, jest ładna dziewczyna, a przede wszystkim spektakl. Wyobrażam sobie, że to jest dla wielu ludzi oddech po tygodniu ciężkiej pracy, do którego ci ludzie mają prawo. Jeśli zastanowić się, jakie atuty ma koncert Dody, to znajdziemy z pewnością wiele argumentów za. A jazz… Jazz zawsze był muzyką niszową, tu złotą płytę przyznają za 5 tys. sprzedanych płyt. Nie podskoczymy nigdy Kasi Kowalskiej, zresztą bardzo sympatycznej dziewczynie, która może wydać dziesięć razy tyle płyt. Ale ja nie chcę szufladkować muzyki w ten sposób na lepszą i gorszą.

- Ale trochę boli, że Doda inkasuje za występ dwadzieścia razy więcej niż wybitny jazzman?

Muzycy znacznie od nas wybitniejsi - Ella Fitzgerald, Sahar Voughan, nie wspominając o amerykańskich saksofonistach grali w małych klubach za grosze , albo za obiad. Chat Baker, który zjechał Amerykę z fantastycznymi trasami koncertowymi nigdy nie przeliczał tego na pieniądze. Nie potrzeba mi wiele pieniędzy, gdy uzbieram jakąś kwotę, to głównie na wydanie nowej płyty. Zresztą funkcjonując w branży muzycznej trzeba się przyzwyczaić, że walka o pieniądze jest dość brutalna. Sam tego doświadczyłem tracąc trójkę swoich dzieci.

- ???
Chodzi o płyty "On The Sunny Side", "Don`t Ask Wy" i "Chwile"…
- Chciałbym móc te płyty jescze raz wydać albo choć jeszcze raz nagrać. Można na ten temat rozmawiać długo, a historie które miałbym opowiedzieć są nie z tego świata.

- I dlatego porzucił pan wielki koncern muzyczny i założył własne wydawnictwo?

- Firma HoBo Records to jest - dzięki życzliwości mojego Taty - fragmencik piwnicy, w której mogę sobie te płyty składować. Marzy mi się, żeby to wszystko mogło się rozwinąć. Myślę o nutach i książkach, których na próżno w Polsce szukać. A szkoda, bo to 40-milionowy kraj.

- A pan jest muzykiem patriotycznym.

- To jest dla mnie poważna sprawa. W sklepie w Bostonie, gdy zapyta pan o Gershwina, podadzą kilka antologii z nutami, to samo z innymi wielkimi amerykańskimi muzykami. Gdy pójdzie pan do naszej księgarni muzycznej i zapyta o utwory Henryka Warsa, to zaoferują panu ewentualnie piosenkę "Już nie zapomnisz mnie". Ale gdzie jest kilka setek pozostałych utworów? No więc ja tę lukę staram się wypełniać i w jakimś sensie to jest działanie patriotyczne. Albo jeszcze inaczej to powiem: kiedyś wystąpiłem w Holandii dla grupy osób w starszym wieku. Gram utwory mego mistrza Jerzego Wasowskiego, bez zapowiedzi. No i wstaję po tej godzinie grania, kłaniam się. Jest chwila ciszy i raptem wybuchają brawa, ludzie uśmiechają się tak jakbyśmy się od lat znali. A ja widzę ich pierwszy raz w życiu i wiem, że już nigdy się nie spotkamy. A wszystko za sprawą przepięknej polskiej muzyki pana Wasowskiego. Takie chwile przeżywam dzięki muzyce i to jest piękne, bo nagle świat duchowy staje się bardzo realny. To samo czuję grając dla Polonii w Ameryce, daję im grając te okruchy Polski, często Polski, do której już nie da się wrócić. Przygoda z dawną polską piosenką to najlepsza rzecz, jaka mogła mnie spotkać w życiu.

- Od kilku lat ślęczy pan nad nutami Jerzego Wasowskiego. Nie traci na tym Bogdan Hołownia?

- Ja panu Jerzemu zawdzięczam drugie muzyczne życie - znacznie głębsze rozumienie tego, co dzieje się między dwoma nutami i dwoma akordami. Nie wiem jak będzie wyglądała przyszłość, ale znam przeszłość i wiem, że tej przeszłości należy się pokłonić. Człowiek na drodze co rusz natyka się na szlachetne kamienie. Trzeba się nachylić, podnieść je i przekazać te duchowe skarby innym.

- Chociaż z Jerzym Wasowskim osobiście nigdy się pan nie zetknął?

- Nigdy. Bywam za to na Wilczej 11 u pani Marii Wasowskiej. Od pani Marii dostałem kserokopie rękopisów pana Jerzego, więc mogłem pracować w oparciu o oryginały. To była słynna kamienica. Mieszkali tu również państwo Szpilmanowie oraz wielki szopenista, profesor Jasiński. Zawsze wyobrażałem sobie, że te wspaniałe kompozycje z Kabaretu Starszych Panów powstawały na jakimś wspaniałym Steinwayu. Kiedyś, pani Maria pokazała mi miejsce za kwietnikiem, przy którym często siadywałem. Stało tam małe orzechowe pianino Calissia, którego wcześniej nie zauważyłem. Odkryła wieko, pod którym była czerwona szarfa i szklana papierośnica. Od czasu śmierci pana Wasowskiego, przez 24 lata nikt na tym instrumencie nie grał. Strasznie trzęsły mi się ręce. Takie chwile są dla mnie święte. Wierzę, że pan Jerzy Wasowski jest tam gdzieś na chmurce i przygląda się jak macham swoimi małymi skrzydełkami, robiąc trochę szumu w jego wieeelkiej sprawie.

- Jaki utwór zabrałby pan ze sobą na tę chmurkę?

- "Gram o wszystko" Jerzego Wasowskiego ze słowami Wojciecha Młynarskiego. W tym utworze jest niebotyczna maestria. Mam na myśli wspaniałe subtelności harmoniczne. Jerzy Wasowski gra tam akordy, o istnieniu których nigdy bym się bez niego nie dowiedział. One są pomiędzy oddechem, pomiędzy jednym sensem a drugim. Właśnie to, co Wasowski umieszcza "pomiędzy" jest najbardziej zdumiewające. Są też utwory, które grywam jak mantry, w każdej tonacji, to na przykład "Historia prosta" oraz "Pod twoim oknem". Każdy z nich to jakby oglądanie zegarka od środka - widać wszystkie te wspaniałe śrubki i sprężynki, które poruszają się tworząc jeden sens.

Rozmawiał ADAM WILLMA
[email protected]
Strona HoBo Records: hoborecords.holownia.pl/

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska