https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jeszcze poczekajmy?

Janina Paradowska, "Polityka"

     Jeszcze niedawno prawie wszystkie ugrupowania były wielkimi admiratorami bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Przekonywano nas, że nie ma to jak bezpośrednie wybory, jak odpartyjnienie dzięki temu samorządu, jak jednoosobowa, widoczna dla każdego mieszkańca odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Obiecywano, że napisanie ustawy o bezpośrednich wyborach nie jest żadnym wielkim wyzwaniem i nawet, gdyby wybory miały odbyć się w czerwcu, to ustawą w dwa, trzy tygodnie się uchwali.
     Nie uchwaliło się, choć minęły dwa miesiące i zapewne nie uchwali się jeszcze w trakcie następnych dwóch miesięcy. Nie dlatego, żeby Sejm miał tak wiele pracy. Porządki obrad parlamentu trudno uznać za przeładowane, wprost przeciwnie - wydaje się, że Sejm niezbyt ma nad czym debatować. Dwa dni obrad co dwa tygodnie - to nie jest objaw jakiejś szczególnej pracowitości. W poprzednich kadencjach dwudniowe posiedzenia prawie się nie zdarzały. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by raz dorzucić ten dzień trzeci i zająć się uchwaleniem ustawy o bezpośrednich wyborach. Rzecz jednak w tym, że brakuje nie tyle czasu, ile politycznej woli. Bezpośrednie wybory przestały się podobać Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Nie ma już entuzjazmu, nie ma chęci zwiększenia frekwencji wyborczej dzięki temu, że obywatele dostaną możliwość głosowania nie tylko na listę partyjną, ale także na konkretnego człowieka. Takich ludzi, obdarzonych autorytetem, którzy mogliby porwać większą liczbę wyborców, SLD ma podobno w terenie mało, a więc woli rzecz załatwić listami partyjnymi. Lista to większa gwarancja zdobycia władzy.
     Nagle więc pojawiły się wątpliwości natury ustrojowej: bezpośrednie wybory to rzecz skomplikowana, duża zmiana ustrojowa, trzeba przemyśleć kompetencje. Prawda, od miesięcy, ci którzy coś wiedzą o samorządzie mówili, że to wielka zmiana ustrojowa, że trzeba się dobrze nagłowić, jak konstruować podział kompetencji, by wybrani w bezpośrednich wyborach wójtowie, burmistrzowie, prezydenci rzeczywiście mieli realną władzę, ale by władzy nie pozbawić też radnych, których liczbę bez opamiętania zmniejszano. Na to wszystko był czas, bowiem szczęśliwie udało się powstrzymać polityczny pęd do czerwcowych wyborów. O tych wszystkich problemach mówiono i pisano, a więc nic nie powinno być zaskoczeniem. Czas jednak stracono, Sejm się nie napracował, projektu rozsądnej ustawy nie przygotował, co świadczy o tym, że prace świadomie opóźniano. Teraz coraz głośniej o tym, że bezpośrednie wybory, owszem, mogą być, ale dopiero od następnej kadencji, czyli za cztery lata. Ma to posmak potężnego politycznego oszustwa wobec obywateli, którzy tak gremialnie i chętnie poparli ideę bezpośrednich wyborów. Kto im teraz wytłumaczy, że takich wyborów nie będzie? Czy w ogóle zechce się ktoś z czegoś przed obywatelem tłumaczyć?

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska