Z całą pewnością żaden z odcinków "Mam talent" emitowanego przez TVN, nie miał w Świeciu takiej oglądalności, jak finał siódmej edycji tego programu. O 300 tys. zł i tytuł mający sporą wartość medialną ubiegało się 10 uczestników. Zarówno występujących w pojedynkę, jak i zespołowo. Wśród nich Julia Olędzka. W każdej z kolejnych odsłon tego show, promującego różnego rodzaju zdolności, udawało się jej zachwycić zarówno jurorów, jak i widzów. O ile o wyniku eliminacji czy też wejściu do półfinału decydowali: Małgorzata Foremniak, Agnieszka Chylińska i Agustin Egurrola, o tyle zakwalifikowanie się do finału, to w głównej mierze zasługa wysyłających SMS-y z poparciem dla Julii i głos oddany przez jurorów.
Czytaj: Piotr "Beeski" Kania i Julia Olędzka - talenty chodzą parami
Od początku swojego zachwytu dla 20-letniej wokalistki ze Świecia nie kryła Agnieszka Chylińska. Jej szczery zachwyt i komplementy, których nie szczędziła po każdym występie Julii były o tyle cenne, że Chylińska dzięki umiejętnościom i charyzmie jakiś czas temu zapewniła sobie miano jednej z najlepszych polskich wokalistek.
"Lady in red"
W finale Julia zaśpiewał piosenkę "Chandelier" z repertuaru australijskiej piosenkarki Sia. Na scenie pojawiła się jako przedostatnia. Po bajkowej, nieco dziecięcej stylizacji, przygotowanej do piosenki półfinałowej, ostatnia odsłona mogła nieco zaskoczyć. Zaczesane od tyłu gładkie włosy, intensywnie czerwony garnitur, głęboki dekolt i mocny makijaż zamierzenie tworzyły obraz silnej, pewnej siebie kobiety. Czego wyrazem mogły być również bose stopy. - O ile we wcześniejszych etapach brano pod uwagę moje sugestie odnośnie repertuaru, o tyle w finale utwór został narzucony przez producenta - zdradza uczestniczka. - Usłyszałam, że piosenka jest obecnie popularna i pomimo tego, że jest dość trudna, powinnam sobie z nią poradzić. I poradziłam, chociaż nie wiem czy gdybym miała całkowicie wolną rękę dokonałabym takiego samego wyboru, jak producenci. W tej chwili roztrząsanie tego nie ma już większego sensu.
Nie wiadomo, ile głosów otrzymała Julia. Było ich jednak za mało, aby znalazła się w pierwszej trójce. Ona sama uważa, że w zupełności zadowolił ją udział w finale. - Biorąc udział w castingu nie przypuszczałam, że dotrę tak daleko - mówi. - Jestem naprawdę szczęśliwa, bo przeżyłam wspaniałą, choć niestety bardzo męczącą przygodę. Nikt, kto nie brał udziału w tego typu przedsięwzięciu nawet nie przypuszcza, ile godzin pracy wymaga jego przygotowanie. Za każdym razem przez trzy dni nie miałam czasu na jedzenie ani spanie. A po tym wszystkim trzeba było wyjść na scenę, by pięknie zaśpiewać i równie dobrze wyglądać.
Nowy rozdział
Jednym ze stałych elementów wpisanych w scenariusz programu są najazdy kamery na bliskich występujących. Tym razem w szczególny sposób wyróżniono starszą siostrę Patrycję. Prowadzący nawet zaprosili ją na scenę, co rzadko się zdarza. Najwyraźniej nie było to wcześniej ustalone, bo wejście na wysoki podest nie obyło się bez komplikacji. Niektórzy być może byli zaskoczeni łzami płynącymi z oczu sióstr, ale jak zapewnia Julia, były one prawdzie. - Nie miałam pojęcia, że na sali jest Patrycja, z którą jestem bardzo blisko - tłumaczy kulisy. - Nie widziałyśmy się od roku. Patrycja, od kilku lat mieszkająca w Anglii, przebywała na stażu w Chinach. Miała wrócić dopiero w styczniu. Skróciła staż, żeby zobaczyć mój występ na żywo.
Olędzka przekonuje, że udział w programach typu talent show, to już zamknięty rozdział. W nowym roku chce się przenieść do Gdańska lub Warszawy. - Stoję przed trudnym wyborem - mówi. - W Gdańsku mam wielu znajomych, ale jeśli chciałabym pracować nad karierą, to lepszym wyborem z pewnością jest stolica.
Czytaj e-wydanie »