Kawalerowie w Bysławku nie są szpetni, ale żeby zbliżyć się do baby, potrzebują dyspensy od prezesa. - O to chodzi, żeby być atakowanym, atrakcyjnym i się opierać - twierdzą chłopy. Kto ma słaby charakter i polegnie, przeniesiony zostanie do rezerwy - będzie członkiem wspierającym, ale nie praktykującym.
Pomysł tak naprawdę narodził się trzy lata temu. - Wszyscy myślą, że w barze, a to pod kościołem było - twierdzi Maciej Okonek, członek zarządu. - Nawet ksiądz poprosił o deklarację. Jest naszym kapelanem, może się zapisze?
Prezes jak papież
Zasady w klubie są proste. - Pełna demokracja - krzyczą kawalerowie. Po pierwsze - zarząd może wszystko, po drugie jest nieodwoływalny. - Nasz prezes jak papież. Dopóki mu Pan Bóg rozumu nie odbierze, będzie rządził - członkowie KAK-a, bo taki skrót sobie obrali, są jednomyślni. - Im starszy gość, tym twardsza kość - prezes nie odzywa się wiele, ale jak już powie, to powie.
W statucie zapisane same poważne rzeczy, aż nie chce się wierzyć, że bysławianie będą prowadzić działalność "kulturalną, rozrywkową i społeczną, promować region i współdziałać z innymi organizacjami społecznymi."
- Wyremontowaliśmy świetlicę, pomalowaliśmy ściany, już myślimy o majówce - wyliczają panowie. - Co mówimy, to zrobimy i wieś rozsławimy na cały kraj.
Z posiedzeń pisane są szczegółowe protokoły. W załącznikach pikantne szczegóły - piwo albo wódeczka.
Uhodować następcę
Wszyscy kawalerowie należą do Ochotniczej Straży Pożarnej, udzielają się społecznie. Teraz myślą o założeniu młodzieżowego kółka - trzeba hodować następców. Na razie szykują sobie logo - nieskromnie odzianą panią, ale nie wiadomo, czy zawiśnie jako szyld w świetlicy.
Mają nadzieję, że wkrótce zaczną do nich napływać deklaracje ze wszystkich stron, bo statut zakłada działalność w całym kraju. - Kto chce do nas wstąpić, niech napisze KAK, Bysławek, gmina Lubiewo. Dojdzie - zapewniają. Pewnie, że dojdzie, bo listonosz też jest członkiem klubu.
Na razie na zebrania w obowiązkowych T-shirtach z emblematem klubu stawia się 25 osób. Są z Bysławka, Bysławia, Lubiewa, Minikowa. - Pracowałem w Rumi, to sam szef prosił mnie, żebym sprzedał mu klubową koszulkę - mówi prezes Ciżmowski, na którego T-shircie widnieje nie tylko nazwa klubu, ale i napis - "prezes". - Nie ugiąłem się, bo to tylko dla naszych członków.
Gdzie tylko się pojawią, wzbudzają sensację. Najwięcej na zabawach, bo wiadomo - każda panna od razu wie, że kawaler do wzięcia. Zaprzeczają, że założyli klub, żeby mieć większe powodzenie u płci pięknej. - Czy nam czegoś brakuje? - pytają.
Gdzie te kobiety?
Do klubu wstąpić może każdy. Liczy się poczucie humoru, dowcip i twarde zasady - kobieta to wróg przebrzydły, który czasami umila czas bohatera, ale w życiu codziennym należy to plemię tępić. Z wrogiem można się czasami zapoznać, ale tylko po to, aby wykorzystując słabe punkty przeciwnika, nabrać umiejętności do przyszłych walk. Po to jest piątkowa dyspensa, udzielana każdemu, czy chce, czy też nie.
A z kobietami każdy wie, bywa różnie. - Odegnać się nie możemy - mówi Jerzy Jaszkowski. - Kolega mówi za siebie - Maciej Okonek - Ja tam nie wiem, kto za tobą tak lata - dodaje z przekąsem.
A panie? Cóż. Podśmiewają się cicho i potakują. Piszą "uprzejme prośby do szanownych członków zarządu, aby ze względu na mą atrakcyjność pozwolić mi znajdować się blisko nich", motywując je "chęcią umilenia życia członkom zarządu". - One się cieszą, że nam głupoty do głowy nie przychodzą - zdradzają po cichu kawalerowie. Z pomysłu zadowolone są też mamy - wiedzą przynajmniej, gdzie czas spędzają ich nieżonaci - do czasu - synowie. I nie wiadomo, kto się tu lepiej bawi.
Kawaleria bysławska
Barbara Zybajło
Klub Atrakcyjnych Kawalerów powstał w Bysławku w maju ubiegłego roku. - Jak złożymy wniosek o rejestrację, to nasz delegat wystartuje do Rady Gminy - deklaruje prezes Hilary Ciżmowski. - A potem - kto wie, może i do Sejmu pójdziemy?