W Bydgoszczy trzy lata temu mieszkanka Fordonu powiadomiła o bombie podłożonej w szpitalu chorób płuc przy ul. Seminaryjnej. Ewakuowano wszystkich chorych i personel szpitala. Przez wiele godzin policyjni pirotechnicy przeszukiwali pomieszczenia od piwnic po strychy. Żadnych ładunków nie znaleziono. Zatrzymano kobietę - sprawczynię fałszywego alarmu, której mąż był pacjentem szpitala. Została aresztowana. Niestety, nie można było jej oskarżyć i skazać, gdyż badania biegłych psychiatrów wykazały, że jest osobą chorą psychicznie.
Koszty poszukiwań bomb są ogromne. Trzeba ewakuować ludzi, zamknąć ruch uliczny, zaangażować nie tylko policję, ale również straż pożarną, pogotowia - ratunkowe, gazowe, energetyczne. Najwięcej fałszywych alarmów jest w szkołach i sądach. Nie zawsze uchodzą bezkarnie. Policja dysponuje techniką, która co roku pozwala złapać wielu żartownisiów. W ostatnich dwóch latach - 31. Gorzej z ich karaniem. Przed kilku laty sprawcy alarmów trafiali przed oblicze kolegium do spraw wykroczeń, które orzekało wobec nich grzywny - 50 zł lub 200 zł, bądź umarzało sprawę z powodu znikomej szkodliwości społecznej. Zmienił się jednak kodeks karny i żart, który stwarza zagrożenie dla życia i zdrowia obywatela traktowany jest jako przestępstwo. - Grozi za to od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności - mówi Jan Bednarek, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy.
I taka kara grozi 17-latkowi z Trzcianki. Nie warto więc żartować.
**
Kończą się żarty
(ale)
Wczoraj w Trzciance (Wielkopolska) trzeba było ewakuować 70 pacjentów szpitala, bo 17-letni żartowniś telefonicznie powiadomił o podłożonej bombie. Policjanci zatrzymali sprawcę fałszywego alarmu. Chłopak przyznał się do winy. Zajmie się nim prokurator.