MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kosowo - historia od nowa

(Zygmunt Prondzyński)
Kosowo piszę od nowa swoją historię
Kosowo piszę od nowa swoją historię Fot. Zygmunt Prondzyński
Na granicy Macedonii z Kosowem wita mnie krowa. Stoi przy budce celników obżerając się czymś smakowitym.
Państwa też mogą być noworodkami (newborn)
Państwa też mogą być noworodkami (newborn) Fot. Zygmunt Prondzyński

Państwa też mogą być noworodkami (newborn)
(fot. Fot. Zygmunt Prondzyński)

Nie zwraca uwagi na podjeżdżające samochody. Gapię się w nią kilka minut, gdy staje nagle przy mnie celnik. - Do pracy czy w interesach? - pyta. Turysta - odpowiadam.

Przed rokiem wkraczałem do Kosowa, prowincji Serbii, jako biznesmen. -Tak będzie szybciej - wyjaśnił mi wtedy Hashim, miejscowy muzyk folkowy, z którym jechałem taksówką ze Skopje do kraju, ukrywającego się pod szyldem UNMIK-u, czyli Misji Tymczasowej Administracji ONZ. Do Kosowa, najmłodszego europejskiego państwa, wjeżdżam po raz pierwszy, z postanowieniem dotarcia raz jeszcze do odwiedzonych już miejsc oraz zobaczenia kilku większych miast i najważniejszych zabytków kultury serbskiej.

Przewodnik często wertuję dokładniej dopiero po powrocie do kraju. Przypadek sprawił, iż pierwszy polskojęzyczny, z najobszerniejszą, jak do tej pory, częścią dotyczącą Kosowa ukazał się za późno, bym mógł skorzystać z niego podczas wyprawy. "W Prisztinie nie ma zbyt dużo do oglądania, może poza tym, w jaki sposób to miasto odbudowuje się po wojnie"- czytam i nie dziwię się, bowiem z takimi "zachętami" spotykam się nawet w renomowanych wydawnictwach.

Tymczasem wjeżdżam do stolicy poszerzającej drogi dojazdowe, budującej na obrzeżach nowe osiedla mieszkaniowe, salony samochodowe pełne aut luksusowych marek, hurtownie budowlane, meblowe itd. Przedmiejski plac odbudowy stolicy nowego państwa. Tuż przed miastem dostrzegam też tę samą co przed rokiem serbską enklawę pilnowaną przez żołnierzy.

Pomniki chwały i nienawiści
Po dwóch godzinach jestem już kilkanaście kilometrów za Prisztiną. Kierowca Albańczyk, znajomy recepcjonisty z hotelu, zostawia samochód daleko za monasterem, zapewne z obawy przed mieszkańcami serbskiej enklawy. Świątyni, wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, pilnuje dwóch szwedzkich żołnierzy. Cztery lata temu Szwedom cudem udało się ocalić klasztor przed kilkutysięczną albańską nawałnicą.

Na dziedzińcu przed cerkwią, przy olbrzymich obrazach świętych, kręci się serbski weteran z czasów II wojny światowej. Wszystko z oddali utrwala ekipa filmowców. Ku mojej uciesze świadkami są też polscy żołnierze na wycieczce. Po zakończeniu zdjęć pozują przed cerkiwą do pamiątkowych zdjęć z "generałem" i duchownymi na tle świętego obrazu.

W środku cerkwi chwilowo nie obowiązuje zakaz fotografowania dla... żołnierzy. Pilnująca mnie mniszka wręcza na odchodne, pewnie na pocieszenie, święty obrazek.

Jak przed rokiem zwiedzam Prisztinę szlakiem "chwały i nienawiści". Rozpoczynam w pobliżu biblioteki uniwersyteckiej, ulubionego miejsca spotkań studentów. Przez chwilę ulegam złudzeniu - nie dostrzegam zasieków w pobliżu serbskiej katedry, budowanej mozolnie od 1995 roku. Jednak nic się nie zmieniło. Zostały przesunięte pod samą budowlę. Nie zauważam postępu prac. Może w środku?

Przechodzący studenci niezbyt chętnie odpowiadają, zapytani kiedy zostanie otwarta świątynia. Nie powinienem się dziwić. To przecież "jugosłowiańska Prisztina", serbskie dziedzictwo, znienawidzone przez Albańczyków.

Nie pytaj
Lepiej pamiętać, że pewnych pytań nie zadaje się tutaj. W ubiegłym roku zamierzałem pojechać na Kosowe Pole autobusem podmiejskim. Chcąc potwierdzić, iż wsiadam do właściwego wozu, zapytałem swoim "albańskim" i wywołałem wściekłość kierowcy. Nie wpuścił mnie do autobusu. Taksówkarz też psioczył, ale podwiózł mnie na kosowski dworzec autobusowy, z radością oznajmiając koniec jazdy, mimo iż umawiałem się na kurs powrotny i postój na miejscu bitwy, pod pomnikiem.

Zamiast "serbskiego Grunwaldu", mimo klęski uznawanego za powód do dumy, pokazał mi zdewastowaną cerkiew w zasiekach oraz "muzeum", czyli opuszczone, spalone serbskie domy. Poddałem się nie ukrywając złości. Za to kiedy stanęliśmy na stacji benzynowej, taksówkarz w rozmowie ze znajomym pochwalił się, że nie dopuścił intruza do miejsca chwały wroga.

Hołd
Nowe niepodległe państwo oddaje hołd swoim bohaterom - wielokrotnemu prezydentowi Ibrahimowi Rugowie, poległym dowódcom m.in. Luanowi Haradinajowi i Ademiemu Jashariemu, stawiając im mauzolea, pomniki, nazywając ich imieniem ulice, obiekty publiczne itp. Wiejskie cmentarze wojenne są obłożone dziesiątkami zawsze świeżych wiązanek. Ołtarzyki ze zdjęciami herosów i bohaterów Kosowa i "Wielkiej Albanii" w restauracjach, sklepach, na pocztach i w wielu innych miejscach.

Przed Pałacem Sportu kilkanaście flag państw, które przysłały kontyngenty wojskowe i policyjne. Niestety deszcz i wiatr najbardziej sponiewierały polską, skręcając ją niczym ścierkę. Blisko ulicy duże żółte litery "NEWBORN", doskonale wykorzystane na graffiti i tablicę rozpamiętywania tragedii. Następnego dnia w Prizrenie, na ścianie frontowej siedziby miejscowych władz, wśród kilkudziesięciu napisów znajduję napis: "dziękuję Polonia". To wyjątek, bowiem tutaj, jak w sąsiedniej Albanii, wszechobecne są przede wszystkim dziękczynne ukłony wobec Stanów Zjednoczonych i największych państw zachodniej Europy.

Kosowo nie chce Metohii
Przez ostatnie osiemset lat w nazwie tej krainy były oba człony. "Metohija", czyli kraj świątyń jest dla Serbów kolebką państwowości i Serbskiej Cerkwi Prawosławnej. Teraz nie jest to dla nich własna kraina, lecz obczyzna. Do monasterów w Gračanicy i Dečani oraz Patriarchatu w Peči docieram, czując się jak na froncie, w kraju ogarniętym wojną domową. Żołnierze NATO sprawdzają kilkakrotnie tożsamość i zawartość torby. - Żadnych zdjęć, to strefa zmilitaryzowana - ostrzegają włoscy żołnierze przed bramą prowadząca do monasteru Visoki Dečani. Kiedy w cerkwi wyjmuję z kieszeni kurtki notes i długopis, natychmiast zjawia się zaniepokojony duchowny, by zaraz przeprosić za mylne posądzenie o użycie aparatu. Nie śmiem zakłócać ciszy w cerkwi, urzekającej ładem, powagą i arcydziełami średniowiecznej sztuki sakralnej.Patriarchat natomiast zachwyca ogrodem na dziedzińcu. Mam wrażenie, iż pielęgnowanie tego cudeńka jest dla pracujących w nim mniszek najważniejszym życiowym wyzwaniem. Włoscy karabinierzy wraz z duchownymi wolą biesiadować w cieniu ogrodowych drzew. Goszcząc tutaj zapominam o zasiekach za bramą.

Nowa historia

Cerkwie niszczeją, meczety są remontowane - w Kosowie znikają ślady serbskiej przeszłości
Cerkwie niszczeją, meczety są remontowane - w Kosowie znikają ślady serbskiej przeszłości Fot. Zygmunt Prondzyński

Cerkwie niszczeją, meczety są remontowane - w Kosowie znikają ślady serbskiej przeszłości
(fot. Fot. Zygmunt Prondzyński)

Co zrobić z niechcianym dziedzictwem, z którym - tak to odczułem - utożsamia się jedynie mniejszość serbska, żyjąca najczęściej w enklawach, nazywanych wprost gettami? Jak długo jeszcze najcenniejszych klasztorów i cerkwi będzie musiało strzec wojsko? Trzy wspomniane zabytki są na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Czwarty - ostatni kosowski pomnik dziedzictwa - katedra w Prizrenie jest w remoncie. Przed wejściem policjant śledzi grę miejscowych w karty oraz "postępy" w pracy malarza, zauroczonego pobliską uliczką. Na dziedzińcu zamkniętej świątyni nie widzę żywej duszy. W środku katedry nie trwają żadne prace.- Chcesz zrobić tam zdjęcia? Wprowadzimy ciebie, nikt nie zauważy- zapewniają dwaj mężczyźni.

Odchodzę kilkadziesiąt metrów w dół, w stronę rzeki. Odnajduję meczet Sinana Paszy, władcy otomańskiego, który w końcu XVI rozkazał spalić najświętsze dla Serbów relikwie św. Sawy, pierwszego biskupa autonomicznej, dzięki niemu, Serbskiej Cerkwi Prawosławnej. Najwspanialszą muzułmańską świątynię w mieście zastaję zamkniętą. Jest w remoncie, finansowanym ze środków Unii Europejskiej. Podczas podróży po Kosowie kilkakrotnie trafiam na odnawiane meczety. Wokół cerkwi nic się nie dzieje. W latach wojny domowej 1988 - 1999 oraz podczas wydarzeń marcowych w 2004 r. całkowicie bądź częściowo zniszczono tutaj około 150 prawosławnych świątyń.

Śladów serbskości jest w Kosowie coraz mniej. Na planach i ulicach nie odnajduję ani jednej nazwy rodem z "jugosłowiańskiej" przeszłości. W Prisztinie zniknęły ulice Belgradzka, Moskiewska i marszałka Tity, ustępując miejsca Matce Teresie, Billowi Clintonowi, Tony'emu Blairowi, zmarłemu dwa lata temu prezydentowi Kosowa Ibrahimowi Rugowie. Wydany dwa lata temu miejscowy przewodnik wspomina jeszcze, o ironio, o monumencie "jedności i braterstwa" Serbów, Albańczyków i Turków. Przyznaję, brakuje mi czasu, aby sprawdzić, czy nadal "upiększa" Prisztinę.

Ostatni tydzień na bałkańskim szlaku zamierzam spędzić na zwiedzaniu monasterów w Serbii, dzisiaj najbezpieczniejszym miejscu dla serbskich klasztorów i cerkwi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska