https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krzaklewski raz jeszcze

Janina Paradowska, "Polityka"

     Marianowi Krzaklewskiemu udało się przeprowadzić kilkadziesiąt tysięcy związkowców ulicami Warszawy w proteście przeciwko zmianom w Kodeksie pracy. Sukces to związku zawodowego Solidarność czy też paradoksalnie porażka? Pozornie sukces. Manifestacja siły wypadła okazale, zapewne przewodniczący umocnił się na swojej pozycji i nic mu przed grudniowym zjazdem nie zagraża. Nic to, że Krzaklewski na ulicy, przed Sejmem, przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów wygląda raczej dziwacznie. Przecież jeszcze niedawno to on rozdawał karty i to przez cztery lata. Był więc czas zastanowić się, co z bezrobociem, co z Kodeksem, co z absolwentami, którzy nie mają pracy i pracownikami bankrutujących przedsiębiorstw. Ta zamiana gabinetów na ulicę odbyła się zbyt pospiesznie. Ludzka pamięć nie jest tak krótka, by po kilku zaledwie miesiącach zapomniano, kto nie tak dawno rządził.
     Marian Krzaklewski udaje, że to nie on i prowadzi manifestacje, wygłasza radykalne przemówienia. Rzecz w tym, że jest po prostu politykiem niewiarygodnym, a przez niego niewiarygodna staje się Solidarność. Krzaklewski ma nadzwyczajną wprost zdolność przetrwania. Przetrwał już różne burze, przetrwał klęski, zjednoczył prawicową formację, by następnie przyczynić się walnie do jej całkowitego upadku i właściwie nic mu nie szkodzi. O premierze Jerzym Buzku ginie pamięć, a Krzaklewski znów gra, znów na scenie, znów w pierwszej linii. Sprzyja mu też sytuacja. Na prawicy dopiero pierwsze ruchy zjednoczeniowe, które nie zapowiadają jakiegoś wielkiego przełomu, a więc jego związek stanowić może realną polityczną siłę. I tak naprawdę o politykę w tej manifestacji chodziło. Gdyby chodziło o Kodeks pracy można było zasiąść do stołu w Komisji Trójstronnej. Komisja obraduje jednak w gabinetach, a Krzaklewskiemu potrzebne są efekty bardziej spektakularne.
     Kto jednak uwierzy jeszcze raz Marianowi Krzaklewskiemu? W postulatach radykalnych wyrosła spora konkurencja, związek się kurczy, członków ubywa, pomysłów na przyszłość nie widać. Sojusz Lewicy Demokratycznej przekształcając się w partię polityczną odsunął na dalsze zaplecze OPZZ, co nie znaczy, że OPZZ nie istnieje, nie ma wpływów, nie walczy o swoje postulaty. Solidarność ciągle szuka swej politycznej reprezentacji, tej jedynej prawdziwej, takiej, którą pokocha Marian Krzaklewski, a ponieważ jej nie znajduje, znów szamoce się w sieci politycznych interesów. Trudno to uznać za sukces, choć pochód mógł robić wrażenie. Być może wrażenie zrobią także następne zapowiadane manifestacje. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Solidarność tak naprawdę drepcze w miejscu, niezmiennie od lat poszukując odpowiedzi na pytanie; jak nie uczestniczyć w bezpośredniej grze politycznej i jednocześnie brać w niej czynny udział.

     

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska